środa, 30 stycznia 2013

Nie udało się.

                 Oj,  niżowy  ja  mam  dzisiaj  nastrój,  niżowy.  Śniegu  już  nie  ma,  niebo  płacze,  silniej  wieje  wiatr  i  jakby  tego  było  mało,  to i  biomet  niekorzystny.  Dla  mnie  to  już  zbyt  wiele,  ale  to  jeszcze  nie  koniec. Pomimo  pogody  do bani,  niekorzystnego  biometu,  jest  jeszcze  inny  przykry  dodatek.
                    Wczoraj  w  szkole  Julka  poślizgnęła  się, upadła  na  prawą   rękę,  pękła  jej  kość  promieniowa  i  ma  gips na 3 - 4 tygodnie, od  śródręcza  do  łokcia,  na  szczęście  lekki.  Wiec  babka  w  rozsypce,  całkowitej.  A  wczoraj  wydawało  mi   się,  że  jakoś  to  zniosłam.  Noc  jednak  ten  mój  spokój  zweryfikowała,  ani  snu,  ani  spokojnych  myśli,  chociaż  wielkich  powodów  do  niepokoju  nie  ma.  Młode  kostki  i  "tylko  pęknięcie",  więc  wszystko  musi  iść  w  dobrym  kierunku.  Tylko  dlaczego  moja  głupia  natura,  znajduje  takie  upodobanie  w  zamartwianiu  się?.  Cholera,  nie  wiem.
                  Nie  udało  się  mojej  wnuczce,  wyjść  cało  z  poślizgu,  tak  jak  to  się  udało jej  babce. Widocznie  limit  szczęścia  podczas  upadków,   wyczerpała  babka.  Zachłanna  ta  babka  jak  cholera..

wtorek, 29 stycznia 2013

.....czy co?

                  Kończy  się  zima,  czy  co?  Koszmarnej  odwilży  ciąg  dalszy, śnieg  znika  w  tempie  kosmicznym,  śliskie  chodniki  czyhają  na  nieostrożnych,  a  na  dodatek  pada  deszcz.  Ale  zaczynają  pośpiewywać  sikorki.  Znaczy  ku dobremu  idzie,  a  to  dobre  to  wiosna,  moja  ukochana  pora  roku.  Wracam  do  zimy,  bo  to  o  niej  miało  być,  a  właściwie  o  nasilonym  o  tej  porze  czytelnictwie,  moim  czytelnictwie.
                  Pamiętam, że  w  ubiegłym  roku  poświęciłam  się  podróżom,  przez  co  zupełnie  straciłam  głowę  dla  Pawlikowskiej  i  Cejrowskiego.  W  tym  roku  całkowicie  oddałam  się  Williamowi  Whartonowi. Jeszcze  jesienią  zaczęłam  od  "Ptaśka"  i  tak  już  lecę  Whartonem  parę  miesięcy.  Urzekła  mnie  książka  pt. "Spóźnieni  kochankowie"  i  te  finezyjne,  piękne  i  pełne erotyzmu  sceny  miłosne.  Na  zawsze  zapamiętam  pozycję  pt. "Niezawinione  śmierci" ,  jako  wzruszającą  i  wstrząsającą,  autobiograficzną  historię.  Nie  będę  się  trudziła,  wyliczaniem  tytułów  i  powiem wprost,  uwielbiam  Whartona  z  całym  jego dobrodziejstwem  inwentarza.  Jest  jednak  coś, oprócz  Whartona.  To  coś  to  "Dr.House i  filozofia - wszyscy  kłamią".  Ten  arogancki  facet  jest  moją  nieodwzajemnioną  miłością,  te  jego  pytania  w  stylu: "Co  jeszcze  Cię  podnieca? Narkotyki? Ostry  seks? Przypadkowy  ostry  seks? Jestem  lekarzem, muszę  wiedzieć?".  Jego  pytania  nie  są  do  przewidzenia,  a  może  właśnie są  do  przewidzenia - sama  już  nie  wiem - przy  całej  bezczelności  i  arogancji   tego  faceta..  Ta  książka  może  być  tylko  "przecinkiem"  w  czytaniu  innych.
                 Jestem  egzaltowana? Wiem, ale  starsza  pani  lubi  taką  być.
                 Tak  więc  tegoroczną  zimę  poświęciłam  dwóm  obcym  facetom  i  jednemu  prywatnemu.

poniedziałek, 28 stycznia 2013

Masa < ciężar.

                   Kapie z dachów,  leje się z  rynien,  a  pod  warstwą  mokrego  śniegu  całkiem  dobrze  wyglądający  jeszcze,  lód.  W  tym  kapiącym  krajobrazie,  jestem  na  spacerze  z  Kajtkiem,  moja  dusza  ze  mną  tylko ...  na  ramieniu.  Dlaczego?  Odpowiedź  jest  bardzo  prosta.
                  Podczas  pełni  księżyca był  mróz,  księżyc  świecił  jak  oszalały.  Romantyczna  babcia,  zadziera  głowę do góry  i  podgląda  przestworza.  Moment  złej  oceny  sytuacji  i  nieszczęście  gotowe.  Jedna  noga  na  śniegu,  druga  jak  się  okazało  na  lodzie,  ta  na  lodzie  ślizga  się  i  podcina  tę  na  śniegu  i  bęc  i  łup, czy  choinka  wie  co  jeszcze. Babka  leży,  rąbnęła  prawym  biodrem, rąbnęła prawą  nogą.  Naturalnie  Kajtek  myśli,  że  to  zabawa  i  w  radosnych  podskokach  podbiega  do  pańci.  Tymczasem  pańcia  myśli:  dobrze  jest - boli  jak  diabli,  przytomności  nie  straciłam,  wystarczy  tylko wstać.  Po  tej  myśli  zaczyna  się  gonitwa,  też  myśli -  czy  wstanę  o  własnych  siłach,  na  własnych  nogach  i  czy  nic  mi  się  nie " wygnie "?.
                    Wstałam  o  własnych  siłach,  na  własnych  nogach  i  nic  mi  się  nie  "wygło".  Otrząsnęłam  się  jak  "kura  po stosunku"  i  poszłam  dalej  na  spacer.  Jak  mi  się  udało  mieć  tyle  szczęścia,  nie  mam  pojęcia.  Zapytałam  swoją  przyjaciółkę,  czy  wyobraża  sobie:  fokę  w  gipsie  biodrowym?  Nie  wiem  dlaczego  nie  odpowiedziała  mi  na  to  pytanie,  widocznie  nie  wyobraża.  Nie  mogło  się  chyba  skończyć  inaczej,  ale  boli  mnie  do  dzisiaj,  stłuczenie  było  silne. Rąbnęłam  całym  ciężarem,  czyli  -  masa  x  przyciąganie  ziemskie,  a  to  jest  już  ciężki  kaliber.  Ba,  mam  odwagę  powiedzieć  bardzo  ciężki  kaliber.
                     Na  szczęście  miałam  szczęście.

niedziela, 27 stycznia 2013

Bóg zapłać.

            Kończy  się  pierwszy  miesiąc  Nowego Roku,  a  ja  ani  be  ani  me,  ani  kuku - ryku  jeszcze  na  blogu  nie  napisałam.  No  i  dobrze,  że  się  kończy,  bo  mi  po prostu  siły  do  niego  już  brakuję.  Jeżeli  cały  rok  ma  być  taki,  to  ja  serdecznie  "Bóg  zapłać".  Dostałam  w  kość  za  wszystkie  lata,  kiedy  w  kość  nie  dostawałam.  Byłam  chora  strasznie,  przeokropnie,  niewyobrażalnie.  Ostatni  raz  tak  bardzo  chora,  byłam  w  ubiegłym  tysiącleciu.  Tak, w  ubiegłym  tysiącleciu.  Ludzie  kochani, co  mi  się  wydawało,  że  już  się  wykaraskałam  to  mnie  łup,  na  nowo  dopadało. Ciężka  to była  batalia, a  ciągnie  się  od  19  grudnia, ubiegłego  roku  rzecz  jasna.
           Myślę,  że  wyszłam  już  na  prostą,  chociaż  tabletki  na  kaszel  jeszcze  biorę  i  dodatkowo  na  uczulenie. Jakby  mało  było  choroby,  to  dorzucony  został  "drugi  grzybek  do  barszczu"  bo dostałam  uczulenia  na  leki.  Ludzie,  ale  to  był  koszmar.  Mam  nadzieję,  że  wychorowałam  się  no,  nie  będę  zachłanna,  może  nie  za  następne  tysiąclecie,  ale  może  za  dziesięciolecie?  A  tak  poza  tym  to  miesiąc  bardzo  udany,  pod  względem  rodzinnym,  zimowej  aury  i  spraw  prywatnych.
            Tak  więc,  alleluja  i  do  przodu.