Mrówki tak mnie wkurzyły, że wypowiedziałam im wojnę. Globalną i totalną. To są owady których nie znoszę, nie znoszę tak bardzo jak tylko to jest możliwe. Walczę z nimi już chyba z miesiąc. Dostały takiego czadu, że teraz pojawiają się tylko pojedyncze egzemplarze, ale jeszcze się pojawiają. A poza tym odkrywam ... nowe gniazda. Rodzajów mrówek jest całe mnóstwo. Wczoraj odkryłam nowe gniazdo w lawendzie. Cudnej, pachnącej wdzięcznej lawendzie. No i tu już przegięły pałę, rozwaliłam mrowisko, posypałam proszkiem i niech paskudy giną, a jaja niech wysychają na słońcu. Pisząc o nich wszystko mnie swędzi.
Coś musiało się załamać w łańcuchu pokarmowym, bo i chrabąszczy jest zatrzęsienie. Po miesiącu pojawiły się znowu, tym razem mniejsze i takie satynowe. Całe mnóstwo przylatuje do powojnika, malwy i pozostałości po kwiatach pnącej róży. Wczoraj przeżyłam zmasowany atak i musiałam się ewakuować, to latające towarzystwo ubzdurało sobie chyba, że i ja ... kwiatem jestem. Stanęłam oko w oko z chrabąszczami, ja stałam a one latały na wysokości oczu. Jakaś iluzja to była i pomyślałam sobie, Avatar przeżywam na jawie, czy co do piernika jasnego.
A ogródek jest śliczny, kolorowy i zaczyna w końcu mieć właściwy charakter, tzn. teraz tak uważam, ale co będzie jesienią lub wiosną? Nie wiem, może "najdzie na mnie" kolejna koncepcja.
Piszę o ogródku, cieszę się tym skrawkiem ziemi pod oknami i przypomniało mi się, że moja wirtualna koleżanka Halka, po kolejnej mojej opowiastce o kwiatkach, ptaszkach i owadach przysłała mi taki jak sama nazwała "wierszyk, nie wierszyk":
"Ile trzeba poranków i wieczorów w ogrodzie,
żebyś w końcu wiedziała jaka jesteś na co dzień ,
jesteś dobra i cicha, taka swojska -do licha !!!!!"
Ładne i dla mnie, tylko chyba nie o mnie.
Coś musiało się załamać w łańcuchu pokarmowym, bo i chrabąszczy jest zatrzęsienie. Po miesiącu pojawiły się znowu, tym razem mniejsze i takie satynowe. Całe mnóstwo przylatuje do powojnika, malwy i pozostałości po kwiatach pnącej róży. Wczoraj przeżyłam zmasowany atak i musiałam się ewakuować, to latające towarzystwo ubzdurało sobie chyba, że i ja ... kwiatem jestem. Stanęłam oko w oko z chrabąszczami, ja stałam a one latały na wysokości oczu. Jakaś iluzja to była i pomyślałam sobie, Avatar przeżywam na jawie, czy co do piernika jasnego.
A ogródek jest śliczny, kolorowy i zaczyna w końcu mieć właściwy charakter, tzn. teraz tak uważam, ale co będzie jesienią lub wiosną? Nie wiem, może "najdzie na mnie" kolejna koncepcja.
Piszę o ogródku, cieszę się tym skrawkiem ziemi pod oknami i przypomniało mi się, że moja wirtualna koleżanka Halka, po kolejnej mojej opowiastce o kwiatkach, ptaszkach i owadach przysłała mi taki jak sama nazwała "wierszyk, nie wierszyk":
"Ile trzeba poranków i wieczorów w ogrodzie,
żebyś w końcu wiedziała jaka jesteś na co dzień ,
jesteś dobra i cicha, taka swojska -do licha !!!!!"
Ładne i dla mnie, tylko chyba nie o mnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz