piątek, 29 marca 2013

Wielki Piątek - 29.03.2013 r.

                    Za  oknem  bielusieńko  i  śnieg  nadal  pada..  Wygląda  jakbyśmy  zbliżali  się  do  Świąt  Bożego  Narodzenia,  a  nie  Wielkiej  Nocy.  Wszystko  jest  podobno  winą  Papieża  Franciszka,  wydał  Dekret,  że  " Zima  ma  trwać  od  Świąt,  do  Świąt ".  Ot, taki  żarcik  usłyszałam  dzisiaj  rano,  od  sąsiada.  Do  tej  pory  wszystko  było  winą   Tuska,  a  teraz  pozyskał  samego  Papieża  do  podziału  win.  Ten  (tzn.  Tusk),  ten  to  ma  koneksje  i  plecory,  gdzieś  tam  u  góry ( teraz  to ja,  pozwoliłam  sobie  na  żarcik ).
                    Jak  zwykle  zrobiłam  dzisiaj  sałatkę  wielkopiątkową,  tradycyjną  w  naszej  rodzinie,  przekazywaną  pokoleniowo. Pamiętam  jak  robiła  ją  Babcia,  potem  Mama,  teraz  ja  ją  robię,  no  i  Kasia  również.  Nie  wszystkim  jednakowo  smakuje,  ale  nam  bardzo.  Co  roku  jest  smakowo  inna,  bo  zupełnie  zatraciły  się  gdzieś  proporcje,  tylko  składniki  są  takie  same:  ziemniaki  gotowane  w  mundurkach,  kiszona  kapusta  i  śledź,  sałatka  oczywiście  na  oleju. Smak  uzależniony  jest  od  dominującego  składnika. Upiekłam  już  mazurka  i  keks,  trochę  taki  z ułatwieniami,  a  przede  mną  jeszcze  serowy  wieniec  wielkanocny.  I  na  dzisiaj  spokój. W mieszkaniu  lekki  sajgonik,  ale  jakoś  to  będzie.  Mam  taką  nadzieję,  oczywiście.  Tylko  nie  od  dzisiaj  wiadomo,  że  jedynie  oczywistość  jest  oczywista.  Pozostaje  mi  więc  nadzieja,  a  nadzieja  to  matka  itd...itd... itd... Gdybym  się  uparła  to  mogłabym  ciągnąć  temat,  ale  się  nie  uprę,  bo  muszę  skończyć  pieczenie.
                    Ciekawe,  czy  przykica  do  mnie  przez  te  śniegi  zając,  ciekawe  co  mi  w  tym  roku  przyniesie?  Ale  byłyby  jaja  i  to  wcale  nie  wielkanocne,  gdyby  przyniósł  narty.
                     Spokojnych  i  radosnych  Świąt  Wielkanocnych.

środa, 27 marca 2013

Zdjęcie....

                 Okrutna  prawda  zamknięta  jest  w  zdjęciach.  W  moim  wieku  i  wieku  moich  przyjaciółek  to  nie  Cyganka,  ale  zdjęcie  prawdę  Ci  powie.  Własnym  oczom  nie  wierzyłam.  Siedzę  sobie  przy  herbacie  z  moją  najlepszą,  rozmawiamy  o...byłych  i  obecnych,  naturalnie  czasach.  Swobodę  mamy  pełną,  bo  jej  mąż  wyszedł  na  długi  spacer  z  psem.  Nagle  mówi,  że  musieli  wymienić  dowody,  bo  zmienił  im  się  po  latach  numer  domu (?).  Pokazała  mi  swoje  zdjęcie,  nówkę  do  dowodu,  a  ze  zdjęcia  spoglądała  na  mnie ... babcia.  Wstrząsnęło  mną,  ja  przecież   rozmawiam  z  dziewczyną  z  którą  zaprzyjaźniłam  się  43  lata  temu.  Młodą,  fajną,  inteligentną.
                 Dotarło  do  mnie,  że  tak  samo  jak  ona  i  ja  się  musiałam  zmienić.  To  prawda,  fizycznie  jestem  30  kg  starsza,  ale  psychicznie?  Psychicznie  ciągle  jestem  młoda,  chyba  że  coś  mnie  "dopadnie",  na  szczęście  ostatnio  nie  dopada.  Jestem  szczęśliwa.  Dotarło  do  mnie,  że  sami  zafałszowujemy  rzeczywistość.  Tylko  jak  to  się  dzieje,  czy  obraz  który  powstaje  w  mózgu  od  razu  jest  fałszywy?  Co  sprawia,  że  mój  odbiór  mojej  najlepszej,  nie  jest  taki  jak  jej  wygląd  na  zdjęciu?
                Ciekawa  i  intrygująca  sprawa,  ale  myślę,  że  wszystkich  bliskich  odbieramy  w  podobny  sposób.  Nie  zastanawiałabym  się  nigdy  nad  tym,  ale  skoro  doświadczyłam  takiego  paradoksu  to  muszę  się  nad  nim  zastanowić!? Moi  bliscy  są  wg  mojego  postrzegania  ciągle  młodzi,  fajni  i  inteligentni.  Idąc  tym  tokiem  rozumowania,  ja  dla  nich  pewnie  też.  I  to  mnie  cieszy.

" Amełyka ".

           Muszę  wrócić  do  mojego  pobytu  w  "dużym  mieście"  i  to  nie  za  sprawą  seksu,  ale  kultury.  Zrobiłyśmy  sobie  z  Kasią,  nawet  nie  babskie  tylko  dziewczyńskie  popołudnienko.  Miałam  ochotę  obejrzeć  "Baczyńskiego",  akurat  wszedł  na  ekrany.  Przy  okazji  przeleciałyśmy  przez  galerię,  dosłownie,  w  drodze  z  parkingu  i  na  parking.  Galerie  to  nie  moje  klimaty,  chodzę  wyłącznie  wtedy  kiedy  chcę  coś  kupić  i  to  do  określonego  sklepu.  Nie  lubię  łażenia  i  bezsensownego  oglądania,  dla  samego  oglądania.  Mało  we  mnie  w  tej  kwestii  kobiety,  ale  nie  narzekam,  żeby  była  jasność.
            Kupiłyśmy  bilety  i  Kasia  mówi  do  mnie:  mami  teraz  do  kina  kupuje  się  nachosy,  kupiłyśmy  nachosy  i  colę  w  plastikowym  pojemniku  dużą,  ale  z  dwoma  słomkami.  Kurcze,  zafundowała  mi  takie  pikantne  nachosy,  że  długo  ziałam  ogniem.  Na  szczęście  zjadłyśmy  to  coś,  na  reklamach  przed  filmem,  bo  chyba  bym  się  wściekła  gdyby  przyszło  mi  je  chrupać  podczas  projekcji.  Naturalnie  nie  chrupałabym.  "Amełyka"  pomyślałam  sobie,  teraz  to  już  nie  tylko  pop corn  i  coca  cola.  O  miętusach  w  szeleszczących  papierkach,  zapomnij.  Ten  szelest  papierków,  ten  to  dopiero  wkurzał. Film,  dokument  na  tle  powstania  warszawskiego  i  poezji  Baczyńskiego,  absolutnie  mnie  ujął.  
           Dzisiaj,  u  siebie  na  prowincji,  poszłam  odebrać  z  pralni  chemicznej  2  spódnice.  Spódnice  wyprane  i  wyprasowane,  wiszą  na  2  ramiączkach.  Pani  podchodzi,  bierze  duży  foliowy  ochraniacz  i  wkłada  do  niego  te  2  spódnice  z  ramiączkami.  Zdziwiona  pytam,  czy  tak  się  teraz  odbiera  rzeczy  z  pralni?  Tak,  odpowiada,  wystarczy  powiesić  do  szafy.  "Amełyka",  myślę  sobie,  "Amełyka"  dotarła  na  prowincję.  Co  za  kultura. Tak  to  dzięki  kulturze  powstał ten post.

poniedziałek, 25 marca 2013

Trudne powroty.

                  Tydzień  poza  domem  bardzo  dobrze  mi  zrobił.  Podładowałam  akumulatory  i  właściwie  mogłabym  przygotowywać  się  do  Świąt,  ale  jeszcze  nie  będę  bo  mi  się  nie  chce.  Nawet  nie  przez  to,  że  może  akumulator  jest  niedoładowany,  ale  przez  tę  za  przeproszeniem  a  właściwie  bez  przeproszenia,  upierdliwą  zimę  za  oknem.  Jest  pięknie,  biało,  bezwietrznie,  mroźno  i  słonecznie,  tylko  dlaczego  w  ostatnim  tygodniu  marca,  do  piernika  jasnego!?
                  Na  dodatek  kiedy  słyszę  te  złowieszcze  prognozy,  że  możemy  spodziewać  się  3,  a  nawet  2  pór  roku : ostrych  zim  i  upalnych  lat,  to  skóra  mi  cierpnie.  Zniknie  ukochana  przeze  mnie  wiosna  i  lubiana  jesień,  znikną  najpiękniejsze  pory  roku?  Lato  i  zima?  To  nie  dla  mnie,  nie  znoszę  mrozów  i  źle  się  czuję  podczas  upałów.  Trzeba  się  będzie  "zawijać"  z  tego  świata  a,  że  w  ten  drugi  nie  wierzę,  popadnę  w  niebyt  i  już.
                 Wracając  do  domu  jechałam  przez  ponad  sto  kilometrów.  I  co?,  na  "całej  połaci  śnieg",  śnieg  i  nic  więcej,  nie  było  nawet  saren,  które  mają  przy  trasie  swoje  żerowiska.  Nic  tylko  ta  oślepiająca  bielą,  połać.  O,  przepraszam  były  panienki,  umilające  czas  kierowcom.  Panienkom  nawet  sroga  zima  nie  jest  straszna,  biznes  to  biznes.
                  Monotonna  chociaż  piękna  jest  ta  połać.  Rozgrywają  się  na  niej  też  dramaty,  na  własne  oczy  widziałam  samotną  kaczkę  prawdopodobnie  przymarzniętą   do  śniegu,  pewnie  zostanie  w  nim  już  na  zawsze.  Trudne  powroty  mają  ptaki  w  tym  roku,  są  zdezorientowane,  niektóre  nawet  wracają  na  południe.  Przyroda  wykręciła  paskudny  numer.  Podobno  idzie  już  ku  lepszemu,  a  nawet  dobremu.  Tylko  ile  jest  w  tym  prawdy,  skoro  w  pogodzie  zmiany  zachodzą  tak  dynamicznie (dynamicznie,  ostatnio  ulubione  słowo  synoptyków ).

czwartek, 21 marca 2013

Wiosna.

            Wczoraj  o  12:02  obwieszczono  nadejście  wiosny,  tak  obwieszczono  bo  ona  totalnie  wypięła  się  na  nas,  ta  wiosna  astronomiczna.  Wiosna  kalendarzowa  nastała  dzisiaj  i  wcale  nie  jest  lepsza,  właśnie  w  tej  chwili  funduje,  spragnionym  zieleni,  kolejną  dostawę  białego  śniegu.  Jaja  jakieś  sobie  normalnie  robi.  Nie  znoszę  zimy,  a  tegoroczna  jest  normalnie  i  za  przeproszeniem  do  wyrzygania.  Najgorsze  jest  to,  że  prognozy  wcale  nie  są dla  nas  i  przyrody  łaskawe,  niektóre nawet   przewidują  trwanie  zimy  do  połowy  kwietnia.
              Zastanawiam  się,  czy  w   tym  roku  będzie  nam  dane  widzieć,  kwitnące  krokusy? Teraz  właśnie  jest  ich  czas,  czy  zdążą  zachwycić  nas  żonkile,  narcyzy  i  tulipany? Przebiśniegom  tylko  udało się  przechytrzyć  pogodę.  Krótko  cieszyły  nas  swoją  delikatną  urodą,  bo  naturalnie  przykrył  je  śnieg.
               Julka  ma  frajdę  ze  śniegu,  łazi  po  nim  jak  bocian  po łące.  Natomiast  nie  cieszy  się  z  niego  absolutnie,  mój  krótkonogi  jamniczek  i  najchętniej  przemieszcza  się  na  moich  rękach.  "Byle  do  wiosny"  tak  powtarzałam  chcąc  poprawić  sobie  nastrój,  zresztą  pewnie  nie  tylko  ja.  Jak  od  dzisiaj   powinnam  mówić?  Mówić  coś  muszę,  bo  załapię  "doła".  Jak  dobrze,  że  chociaż  dnie  są  dłuższe.
            

piątek, 15 marca 2013

Na przekór.

                   Zdeterminowana  zima  nie  pozwala  nam  zapomnieć  o  sobie.  Świeże  dostawy  śniegu  odbywają  się  prawie  codziennie.  Flora  w  zdecydowanej  większości  jeszcze   milczy,  natomiast  fauna,  fauna  nie.  Któregoś   dnia  z  nieukrywaną  radością  podglądałam  zaloty  pana  gawrona,  do  pani  gawronowej.  Zaloty  były  udane,  bo  skonsumowane.  Jak  one  pięknie  baraszkowały,  jakby  odbywało  się  to  na  zielonej  trawie,  a  nie  na  10-ciu  centymetrach  zimnego,  białego  puchu.
                    Tak  więc  na  przekór  "białej  damie"  ptaki  nie  próżnują.  Szczęśliwe  były  bardzo,    radośnie  trzepotały  skrzydełkami  przed  aktem  i  po  akcie.  Pani  gawronowa  najprawdopodobniej  cieszyła  się,  że  ma  zapłodnione  jajeczko  a  pan  gawron,  że  zdołał  przekazać  doskonały  materiał  genetyczny.  Natomiast   wspólnie  cieszyli  się  pewnie  z  tego,  że  "trafili"  na  siebie  i  dzięki  temu  utrzymają  ciągłość  gatunku.
                  Ja  myślę,  że  one  sobie  tak  myślą,  chociaż  powszechnie  znane  jest  powiedzenie  "ptasi  móżdżek".  Ooo,  a  ono  w  bardzo  złym  świetle  stawia  ptaki.  Tylko,  czy  jest  na  pewno  sprawiedliwe?

Osaczona.

                   Tytuł  posta  taki  z  gatunku  horroru,  taki  trochę  przesadzony.  Czuję  się  jednak  osaczona  problemami  zdrowotnymi  i  rodzinnymi  swoich  przyjaciół.  Trwa  to  już  ponad  dwa  tygodnie,  na  szczęście  już  coś  tam  się  rozwiązało,  a  coś  ku  rozwiązaniu  zmierza.  Jestem  bardzo  empatyczna,  chyba  za  bardzo  i  chłonę  wszystko  jak  gąbka.  Tylko  nie  mogę  być  inna,  a  nawet  nie  chcę, skoro sama  oczekuję  zainteresowania  swoimi  sprawami  jeżeli  się  z  nich  zwierzam,  nawet  jeżeli  wydają  się  "błahe". 
                  Przyjaźń  wymaga  poświęcenia,  cierpliwości  i  przegadywania  spraw  które  nas  dręczą  i  ranią,  które  nas  zaskoczyły  i  których  nie  rozumiemy.  Dlatego  muszę  mieć  czas  i  cierpliwość  dla  osób  które  mi  zaufały.  Zdecydowanie   gorsze  byłoby  takie  odczucie  przyjaciółki,  że  nie  może  na  mnie  liczyć,  że  nie  mam  siły  i  ochoty  na  kolejną,  kolejną  i  następną  podobną  rozmowę.  Nie  jest  sztuką  przyjaźń  kiedy  wszystko  jest  cacy,  sztuką  jest  trwać  przy  sobie  jak  jest  be.  Tym  bardziej,  że  po  tylu  latach  życia  mam  przy  sobie  te  najbardziej  lojalne,  sprawdzone  i  najwierniejsze  z  wiernych  przyjaciółki.
                    Na  szczęście  u  mnie  na  każdym  polu  jest  cacy,  chociaż  jak  diabeł  święconej  wody  boję  się  choroby.  Dzisiaj  przyjeżdżają  młodzi,  w  niedzielę  wracamy  razem  i  będę  miała  tydzień  "przedświątecznych  wakacji". 

piątek, 8 marca 2013

Spełzł plan.

                   Miałyśmy  plany ...,  że zrobimy  sobie  babiniec  na  8  marca,  czy  może  raczej  kobiece  party  to  będzie. Okazało  się, ani  babiniec  ani  kobiece  party.  Plany  mają  to  do  siebie,  że  lubią  spełznąć  na  niczym,  nasz  plan  tak  właśnie  spełzł. Obiektywne  przeszkody  pokrzyżowały  plany  moim  koleżankom,  a  tym  samym  i  mnie.  Trudno,  mam  nadzieję,  że  jeszcze  niejeden  dzień  8  marca  przed  nami.
                    Na  konto nieudanego  party,  zrobiłam  przegląd  posiadanego  w  domu  alkoholu.  Wow,  przerosło  to  moje  oczekiwania.  Napotkałam  na  tym  przeglądzie  mini  buteleczkę  wina  musującego.  Nie  zastanawiałam  się  zbyt  długo  i  rozprawiłam  się  z  jej  zawartością.  Dobrze,  że  tylko  tak  to  się  skończyło,  chociaż  cały  wieczór  jeszcze  przede  mną.  Czy  coś  jeszcze  się  zdarzy,  nieprzewidywalnego  naturalnie,  bo  przewidywalne  nie  ma  takiego  smaczku  i  jest  przewidywalne.
                   Tymczasem  znowu  wiatr,  znowu  przymrozek,  znowu  śnieg.  Może  dobrze,  że  pada  bo  przynajmniej  sterczące  ponad  ziemią  pędy  krokusów,  tulipanów  i  narcyzów  nie  przemarzną.  Ciężko  w  tym  roku  przyrodzie,  pewnie  tak  samo  ciężko  jak  ludziom.  Mój  ogródek  jest  jeszcze  bardzo  ubogi,  kwitnie  dopiero  kilka  przebiśniegów.  Gdzie się  podziały  krokusy,  gdzie  pierwiosnki.  Jeszcze  cisza.
                   

niedziela, 3 marca 2013

Sen.

                   Śniłam  dzisiaj  pięknie.  Śniłam,  że  nie  jestem  emerytką  i  jest  rozpoczęcie  roku  szkolnego.  Jestem  w  pięknej  szkole, słońce  wpada  przez  duże  okna  i  rozświetla  szerokie  korytarze  w  pistacjowym  kolorze.  No i  ja  w  jasnym  kostiumiku,  w  butach  na  obcasach  "lekko  biegająca" po pietrach.
                   Cudny sen,  młodzież  dorodna  i  uśmiechnięta  i  okazuję  się,  że  zawód  wcale  nie  taki  sfeminizowany.  Panów  owszem,  owszem  a  co  jeden  to  lepsze  "ciacho".  Jednego  zapamiętałam  szczególnie,  wpadł  mi  w  moje  śniące  oko. Włosy  siwiejące  z  falą  "ala"  Mikulski,  figura  i  ubiór  faceta  z  wybiegu,  w  stylu  eleganckiego  sportowca.  Kurcze  ale  ten  facet  piękny  był,  cały  w  popielatym  kolorycie.  Ależ  ja  lubiłam  swoją  pracę,  lubiłam  przez  młodzież,  a  nie  facetów.  Żeby  była  jasność.  Z  Kasi  jest  podobna  "wariatka",  kocha  to  co  robi.  Można  byłoby  powiedzieć,  że  z  mlekiem  matki  to  wyssała,  a  przecież  nie  wyssała.
                    Po  wczorajszym  prawdziwie  wiosennym  dniu,  dzisiaj  jest  jesiennie.  Pochmurno,  przed deszczowo,  chłodno  i  wietrznie. Na  niebie  widziałam  smukłe  sylwetki  trzech  ptaków,  z długimi  szyjami  i  nie  wiem  co to  było. Leciały  cicho  i  w  tym  cały  problem,  może to  bociany?

piątek, 1 marca 2013

Dytko.

                   Dytko  to mój  młodszy  Brat,  młodszy  ale  już  nie  taki  młody.  Właśnie  dzisiaj  chłopina  skończył  60  lat.  Przezwiskiem  Dytko,  przed  wielu  laty  ja  go  uszczęśliwiłam,  no  i  przylgnęło.  Tylko  nikt  już  nie  pamięta  oprócz  mnie,  dlaczego.
                   Dytko,  to  takie  coś  wymyślone  przez  Ewę  Nowacką  w  książce  "Małgosia  kontra  Małgosia",  ni  to  skrzat  ni  to chochlik.  W  każdym  razie  dokuczliwe  to  coś,  było  bardzo.  Kiedyś  i  mnie  musiał  mój  brat  dokuczyć,  co  nie  było  wcale  takie  rzadkie,  a  byłam  po  lekturze  tej  książki  więc  nazwałam  go  Dytkiem.  Dytkiem,  żadnym  dydkiem.  Wprawdzie  Zbyszek  posiada  do  siebie  duży  dystans,  ale  teraz  wstydzi  się  tego  przezwiska,  pewnie  kojarzy  mu  się  z  dydkiem,  a  dydek  z  dupkiem.  Syczy  jak  się  go tak  nazwie,  szczególnie  w  obecności  młodszego  pokolenia.  Kiedy  był  młody,  absolutnie  mu  to  nie  przeszkadzało. Sam  był  autorem  własnych  przezwisk,  ale  niestety  nie  były  one  tak  żywotne  jak  Dytko.  Ukochany  synuś  mamusi  mówił  o  sobie  nynuś,  potem  był  dzyngulkiem,  następnie  Guciem,  aż  został  Dytkiem.  Ja  nigdy  nie  miałam  przezwiska!
                  Oprócz  urodzin  mojego  Brata,  drugim  ważnym  wydarzeniem  w  dniu  dzisiejszym  jest  to,  że  rozpoczęła  się  wiosna  meteorologiczna!!!!!