poniedziałek, 31 grudnia 2012

Noworocznie.

Wszystkim życzę uśmiechu:
Niech od stycznia po grudzień,
Przez dwanaście miesięcy
uśmiechają się ludzie.

                   Koniec  roku  za  paręnaście  godzin.  W  naszej  strefie  klimatycznej  zwykle  przypada  na  porę  roku  zwaną  zimą. Zimy  nie  ma,  czy  wobec  tego  skończy  się  Stary  a  nadejdzie  Nowy  Rok?
                  Na  dworze  wiosna,  w  moim  sercu  i  mojej  duszy  też  wiosna.  Jestem  niewyobrażalnie  szczęśliwa  aż  się  boję,  że  nadejdzie  jakieś  wielkie  "bum"  i  z  hukiem  wrócę  na  ziemię.  Myśl  pozytywnie - dostałam  taka  poradę -  więc  myślę  pozytywnie.  Tylko  nie  powiem  żebym  myśląc  pozytywnie,  nie  niepokoiła  się  nadal.  Przecież  zawsze  jeżeli  coś  się  zaczyna  to  i  skończyć  się  musi,  żadne  myślenie  tego  nie  powstrzyma.  Proszę  Cię - myśl  pozytywnie - więc  myślę.
                Wszystkiego  dobrego  na  Nowy  2013  Rok.  Nie  ma  co  filozofować,  nadejdzie  na pewno.

sobota, 29 grudnia 2012

U schyłku.......u progu.......

                  Po  świątecznej  włóczędze  wróciłam  na  własne  śmieci.  Własna  Córeńka  odtransportowała  mnie  do  domu.  Mnie  odtransportowała,  została  ze  mną  na  noc,  a  na  dodatek  zażyczyła  sobie  śniadanie  do  łóżka.  I  kawkę  z  mleczkiem,  też  do  łóżeczka.   Życzenie  zostało  spełnione,  właściwie  taki  mały  kaprysik,  którego  sama  ją  nauczyłam.  Koło  południa  pojechała  do  własnej  córeczki,  która  nie  miała  ochoty  odwozić  babci  i  została  w  domu.  Ale  nie  o  tym  miało  być.
                 Mam  nieodpartą  ochotę  napisać,  że  u  schyłku  Starego  Roku  i  u  progu  Nowego  Roku,  jestem  szczęśliwa.  Muszę  o  tym  pisać,  muszę  o  tym  mówić,  żeby  broń  Boże  nie  zapomnieć.  Właściwie  to  bardzo  szczęśliwa,  do  września  byłam  tylko  szczęśliwa,  od  października  już  jestem    bardzo  szczęśliwa.  Może  i  też  niewiele  mi  potrzeba  żeby  być  szczęśliwą,  ale  to  wcale  nie  umniejsza  wielkości  mojego  szczęścia.  Tak  więc,  u  schyłku  i  u  progu,  mam  tylko  jedno  marzenie:  niech  nic  się  nie  zmienia,  a  jeżeli  już  musi  to  tylko  na  lepsze.
                 Tymczasem  muszę  się  jeszcze  zdrowotnie  ogarnąć  do  Sylwestra. Niestety  coś  jeszcze  we  mnie  siedzi  i  dokucza.  Gigla  mnie  w  nosie  i  muszę  kichać,  gigla  mnie  w  gardle  i  muszę  kaszleć.
                 Żeby  już  tak  absolutnie  wypełnić  i  dopełnić  treść  postu,  dodam  to  o  czym  mówi  większość,  to  był  dobry  rok.  To  był  bardzo  dobry  rok  osobiście,  prywatnie  i  rodzinnie  dla  mnie  autorki  tego  wpisu,  czyli  Alko.

czwartek, 27 grudnia 2012

Moje świętowanie.

         Zupełnie  nietypowe  było  moje  tegoroczne  świętowanie. Właśnie  takie  nietypowe,  było  po  raz  pierwszy  w  życiu  i  pewnie  ostatni.  Przeżyłam  je,  doświadczając jednak   skutków  ubocznych.  Po  powrocie  z  drugiego  dnia  Świąt  i  jednocześnie  z  drugiego  dnia  biesiadowania,  "padliśmy  jak  kawki", od najmłodszego  do  najstarszego. Nie  powiem,  nawet  ok.  22:00  usnęłam,  ale o 1:45  obudził  mnie  ból głowy  i  praktycznie  noc  była  już,  z  głowy. Zmęczenie  i  ból  nie  pozwoliły  mi  usnąć.  Jedynie  mój  zięć,  zdołał  wytrzymać  w  pozycji  horyzontalnej  do  godziny  10  rano.  Kobiety  tego  domu,  wstał  dużo  wcześniej.
         Święta  to  jednak  niezwykle  męczące  przedsięwzięcie,  szczególnie  pod  względem  przepustowości  własnego  przewodu pokarmowego.  Tylko,  że  w  doborowym  towarzystwie  ta  przepustowość  może  się  zwielokrotnić,  tego  też  doświadczyłam. Ludzie,  ale  byłam  tym  zmęczona,  tym  też.
         

sobota, 22 grudnia 2012

Przesilenie.

         Po  raz  kolejny  zakpił  sobie  z  nas  "koniec świata". Miał  nastąpić  wczoraj  tzn. 21. 12. 2012 r. o   godz.12:12 - jak  było do  przewidzenia  nie  nastąpił.  Coś  się  jednak  wczoraj  wydarzyło, właśnie  o  tej  godzinie  nastąpiło  przesilenie zimowe  i  od  dzisiaj  przybywa  już  dnia.  Zaczęła  się  też  zima, aktualnie  brzydka, na  zachodzie  wietrzna,  mroźna  i  bezśnieżna.
            Każdy  ma  swój  czas,  teraz  nadszedł  czas  Kasi.  Czas przygotowania  Świąt  Bożego  Narodzenia. Moje  wyjazdowe  Święta  sprawiały  mi  wiele  problemów.  Byłam  zupełnie  zdezorientowana,  pracy  miałam  mało  więc  nie  wiedziałam,  czy  dopieszczać  mieszkanie,  czy  przygotowywać  coś  na  wyjazd.  Tkwiąc  w  tym  nierozwiązanym  problemie,  nie  robiłam  nic.  No, prawie  nic.
           Tymczasem  okazało  się,  że  moja  Córka  jakoś  się  z  tych  Świąt  wyślizgała. Jej  mieszkanie  to  baza  wypadowa  i  noclegowa.  Wigilia  w  domu,  pierwszy  dzień  Świąt  u  Matki  Zięcia,  drugi  dzień  Świąt  u  zamiejscowej  Bratowej. Nie ma  to jak dobra  organizacja  pracy.  Przesadzam  trochę, po prostu - zaproszenia  zostały  przyjęte.
           Żeby  nie  było  tak  cukierkowo  i  fajnie, przedświąteczną  sobotę  spędzam  w  łóżku.  Dopadły  mnie  drobnoustroje, ale  i  u  mnie  już   też  przesilenie.

           Nadchodzące Święta  niech  przyniosą  radość,  a  Nowy  2013  Rok  upłynie  w  szczęściu  i  pomyślności.  Wszystkim  odwiedzającym  blog :  Wszystkiego  dobrego,  życzy  Alko.

poniedziałek, 10 grudnia 2012

Zima zła.

          Wcale,  a  wcale  nie  jest  jeszcze  taka  ta  zima,  zła.  Trwa  sobie  spokojnie  od  św. Mikołaja  tzn. 6  grudnia  i  najprościej  rzecz  ujmując  jest  przepiękna, przecudna, prześliczna.  Pomimo  tego,  jestem  zdecydowaną  jej  przeciwniczką  i  chciałabym,  żeby  już  nie  posuwała  się  ani  o ociupinkę  dalej  w  swoich  zimowych  możliwościach.  Zima  zła,  na  to  moje  chcenie  gwiżdże  sobie  koncertowo.  A  ja  powiedziałam  co  chciałam  powiedzieć  i  już,  bo  przecież  ja  zimy  nie  znoszę!!!
           W  ubiegłym  roku  niecierpliwie,  wypatrywałam  zimą  jemiołuszek.  W  końcu  przyleciały  ale  bardzo  późno.  W  tym  roku  już  są!  Gdzie  one  się  włóczyły?  Są  tak  przeokropnie  wygłodzone!  Jarzębiny  już  prawie  ogołocone  z  czerwonych  korali.  Zjedzą  ją  do  końca  i  polecą  do  innego  stołu,  szkoda. Tysiącem  dzwonków  dźwięczą  chmury  tych  przelatujących   ptaków,  są  takie  radosne  i  rozśpiewane  te  ich  niespokojne " ławice ".  Dlatego  tak  bardzo  je  lubię,  lubię  też  na  nie  czekać,  ale  wcale  nie  jest  powiedziane,  że  za  rok  wrócą.  Zima  wróci,  ale  jemiołuszki  mogą  nie  przylecieć.
           Za  to  mój  Kajtek,  wystrojony  w  sweterek,  zapamiętale  odszukuje  w  śniegu,  tylko  sobie  wiadome  i  znajome  zapachy,  co  się  przy  tym  na  prycha,  na  kicha,  na  skrobie.  Bardzo  niskopienny  jest  mój  piesek.  To  normalny  oracz,  na  puszystym  śniegu  jego  fiutek  wyznacza  dodatkowy ślad, śmiesznie  to  wygląda.

środa, 5 grudnia 2012

Luzik totalny.

            Rozbisurmaniłam  się  jak  dziadowski  bicz.  Dużo czasu  upłynęło od  ostatniego  wpisu, a  tyle  się  dzieje  i  to dobrze  się  dzieje.  Pisania  byłoby  całe  mnóstwo. Jeżeli  ktoś  mówi, że  życie  na  emeryturze  jest  nudne,  że  emeryt  ma  dużo  czasu,  jest  w  błędzie. Życie  na  emeryturze  jest  pełne  niespodzianek  i  nieoczekiwanych  zwrotów  akcji. Ostatnio  absolutnie  na  nic  nie  mam  czasu,  bo egoistycznie  zajmuję  się  tylko  sobą.  O, kurcze  jakie  to  może  być  miłe  i  jakie  to  jest  ekscytujące  zajęcie!
           Tymczasem  słońce  wschodziło  i  zachodziło,  mijały  dni  i  tygodnie,  minął  cały  miesiąc. Ogródek  uprzątnięty  jako  tako,  aktualnie  przykryty  kożuszkiem  ze  śniegu.  Ptaki  poodlatywały,  gęsi  nadal odlatują.  Łagodna  tegoroczna  jesień,  nie  zmusza  jeszcze  do  noszenia  zimowych  rzeczy.  Na  całe  szczęście. Nie  znoszę  zimy.
          News, prawie  z  ostatniej  chwili - Święta  spędzam  poza  domem. Luzik  totalny,  no  taki  może  na  pół  gwizdka.
      

niedziela, 4 listopada 2012

Jesień - druga odsłona.

              Trochę  mi  zeszło, to nawet  nie było zawieszenie się.  Trochę  mi  zeszło, bo dziesięć  dni  spędziłam  u  Córki.  Babcia  była  rodzinnym  pogotowiem  ratunkowym, zachorowała  Julka. Bardziej  to było dmuchanie  na  zimne,  niż  prawdziwa  choroba,  ale  wg  lekarki  powinna  zostać  w  domu.  Została. Julka  to  jest  totalny,  intrawertyczny  świrus. Dziecko,  nie do podrobienia. Natomiast  babcia  utwierdziła  się  w  przekonaniu,  że  bycie  kobietą  tylko  domową,  to  jest  cholernie  wyczerpująca  i  ogłupiająca  robota. Na  Wszystkich  Świętych  zjechaliśmy  do  mnie  i ... umknęło  tych  dni  kilkanaście.
              Patrzę  na  swój  nie  do końca  przygotowany  do  zimy  ogródek  i  obiecuję  sobie,  że  już  jutro  go  dopieszczę.  Naturalnie  jeżeli  pogoda  na  to  pozwoli.  Nie  było  mnie  podczas  pierwszych  przymrozków,  które  zniszczyły  ostatnie  kwitnące  kwiaty. Ogródek  wygląda  żałośnie.
               Tej  listopadowej  odsłony  jesieni,  nie  lubię. Nie  lubię  zacinającego deszczu,  przenikliwego  wiatru, gnijących  liści  i  długich  wieczorów.  Nie  lubi  tego  też  mój  Kajtek.  Przy  byle  jakiej  pogodzie,  wyjście  na  spacer  ogranicza  do  kilku  szybkich  siknięć  pod  jednym  krzaczkiem.  Nie  ma  nawet  mowy  o  tym,  żebym  nakłoniła  go  na  coś  dłuższego, zapiera  się  jak  osioł  i  nie  pójdzie  dalej  na  krok.  Mnie  to  nawet  pasi.  Spacery  odrabiamy,  kiedy  pogoda  nam  obojgu  sprzyja,  wtedy  spacerujemy  do woli.
               Tak  poza  tym,  listopad  może  mnie  w  nos  pocałować,  w  mojej  duszy  jest  maj.

sobota, 20 października 2012

Co mi zrobisz ?

                 Co  mi  zrobisz,  jak  mnie złapiesz?  Prawie  słyszę  jak  opadające  z  drzew  liście,  zadają  mojemu  pieskowi  takie  pytanie.  Kajtek  wśród  liści  normalnie  szaleje,  całą wiosnę  i  lato  chodził  na  smyczy,  chociaż   jesienią  sobie  pobaraszkuje.  Jest  niewyczerpywalny,  szaleje do  momentu  padania  na  mordkę.  Zieje ze zmęczenia  i  śmieje  się  jednocześnie. Lubię  spacery  z  moim  psem  i  tę  jego  nieokiełznaną  zwierzęcą  radość.  Cieszę  się  bardzo,  że adoptowałam  tego  konusa.  Podczas dzisiejszego  spaceru,  dodatkowo  oplatał  się  kilometrami  nitek  babiego  lata,  był  zdziwiony,  zaskoczony  i  bardzo  niezadowolony.  Konieczna  była  interwencja  pańci, bo  dopiero  ona  uwalniała  go, od  tego  czegoś.
                Co  mi  zrobisz?  to  też  pytanie  ostatnich  jesiennych  kwiatów  w  moim  ogródku.  Ja  nie  robię  nic,  pozwalam  im  jeszcze  kwitnąć. W moim ogródku  nadal  kolorowo. Przez  ostatnie  dni  tumany  muszek  jeszcze się  nad  nimi  kręcą  i  biedronki,  tabuny  biedronek.
                Szkoda  mi  tylko,  że  za  kilka  dni  piękna  tegoroczna  jesień,  będzie  już  tylko  wspomnieniem.

wtorek, 9 października 2012

Jesień.

                   Należę  do osób  lubiących  jesień,  nawet  bardzo. Urzeka  mnie  w  niej  wszystko  koloryt,  zapach,  dźwięk.  Podobnie  jak  wiosnę,  odbieram  ją  wszystkimi  zmysłami.  Dzisiejszy  poranek  znowu  odkrył  jej  kolejne  oblicze,  jeszcze  niby  nie  drapieżne,  ale  już  z  takim  posmakiem.  Słońce  jasno  i  ostro  świeci,  niebo  zachwyca  błękitem,  powietrze  przejrzyste,  dźwięczne  z  przyjemnością  oddycha  się   przysłowiową  "pełną  piersią",  rosa  na  trawie.  Tylko  liście  na  jarzębinie  jakieś  zwarzone,  wróble  jakieś  nastroszone,  młode  szpaki  w piórach  obsypanych  paciorkami,  wyciszone.  Na  dodatek  Kajtek  pozbawiony  ochoty  na  dłuższy  spacer,  jedynie  na  igraszki  z  ptakami  chętnie  by  się  załapał.
                   To  już  jesień,  jeszcze  piękna  ale  coraz  jej  bliżej  do  tej  z  wiersza,  kurcze czyj  to  jest wiersz  -  Staffa , czy kogo? nie  pamiętam,  ale  sprawdzę:
                                 
                                    ... " o szyby  deszcz  dzwoni,  deszcz  dzwoni  jesienny,
                                           i  pluszcze  jednaki,  miarowy, niezmienny,
                                          dżdżu krople spadają  i  tłuką  w  me  okno,
                                          jęk  szklany,  płacz  szklany  i  szyby  w  mgle  mokną,
                                          i światła szarego blask  sączy  się  senny,
                                          o  szyby  deszcz  dzwoni,  deszcz  dzwoni  jesienny"....
                
                   Takiej  jesieni  to  już  nawet  i  ja  nie  lubię.  Znoszę  jeszcze  jako  tako  deszcz,  ale  wiatru  niestety  nie  znoszę  o  każdej  porze  roku.
                   Sprawdziłam,   zacytowałam  fragment  wiersza  Leopolda  Staffa " Deszcz  jesienny".
                

              

poniedziałek, 8 października 2012

Łaskawy czas.

                   Skończyło  się  lato,  które  dla  mnie w  tym  roku  było niezwykle  łaskawe.  Nie  było  obezwładniających  upałów,  których  tak  nie  lubię.  Skończyły  się  letnie  wieczory,  a  z  nimi przesiadywanie  na  powietrzu  do  późnej  nocy,  z  psem  na  kolanach.  Skończyło  się  wdychanie  zapachów  letniej  przyrody,  wyłapywanie  dźwięków  i  wypatrywanie  cieni   nocnych  zwierząt.  Nadszedł  czas  łaskawy  dla  książek.
                  Ostatnio  trochę  "robiłam  w  piórach",  więc  przez  jakąś  pewnie  tylko  przeze  mnie  zrozumiałą  analogię,  sięgnęłam  po  "Ptaśka"  Williama  Whartona. Odkryłam  ją  na  nowo  i  na  nowo  się  zachwyciłam.  Nie  tylko  jej  treścią  o  przyjaźni,  miłości,  wojnie  i  obsesji,  ale  zachwyciłam  się  wyobraźnią  Whartona,  lekkością   przelewania   wytworów  tej  wyobraźni  na  papier. Wobec  takiego  kunsztu  rozdziawiam  gębę,  chylę  kark  i  padam  na  kolana.
                   Zastanawiam  się  też  nad  sobą,  dlaczego  lubię  taką  literaturę.  Czy  dlatego,  że  sama  jestem  skomplikowana  czy  dlatego,  że  jestem  wymagająca  czy  dlatego,  że  najbardziej  kocham  niewyobrażalne  dla  zwykłego  śmiertelnika,  wytwory  wyobraźni?
                  Kilka  wpisów  wcześniej  zastanawiałam  się,  czy  uda  mi  się  w  tym  roku  przeczytać  trzecią,  powalającą  mnie  na  kolana  książkę. Tak  udało  się,  jest  nią  "Ptasiek".  Wprawdzie  poprzednie  książki,  to  były  "świeżynki" ale  nie  zmienia  to  faktu,  że  odświeżony "Ptasiek"   mnie  powalił.

niedziela, 30 września 2012

Więc jestem...

                   Zawsze  uważałam,  że  mój  język  ojczysty  jest  piękny  nie  tylko  dlatego,  że  jest  piękny, ale  również  przez  to,  że  jest  tak  niezwykle  bogaty  w  określenia,  synonimy,  "natężenia  i  nasycenia" mocy  słów.  Niestety  dzisiaj  tych  słów  mi  zabrakło.  Urok  dzisiejszego  poranka  powalił  mnie  na  kolana,  doprowadził  do  rozdziawienia  gęby,  pozbawił  możliwości   logicznego  myślenia  i  wyrażania  tych  myśli.
                  Dżezuu.  To  dźwięczne,  błękitnie - przejrzyste,  rześkie  powietrze,  te  promienie  wschodzącego  słońca  dotykające  kropli  rosy  na  trawie,  kropli  wielkości  pereł  i  ta  eteryczna  mgiełka  nad  trawą.  Widok  zapierający  dech  w  piersiach.  Widok,  który  pozostanie  tylko  w  zakamarkach   mojej  świadomości  bo  ani  opisać,  ani  namalować  tego  nie potrafię.  Przede  mną  mój  pies   kręcący  swoją  niskopienną  pupką,  radośnie  podążający  na  spacer  i  jakby  zupełnie  "przypadkiem"  w  stronę  stadka  wróbli.  Rozpierzchły  się  natychmiast,  zadowolony  maluszek  podreptał  dalej,  szybko  przebierając  krótkimi  nóżkami.
                 W  takich  chwilach  mogę  być  tylko  tak  po  prostu,  po  ludzku  szczęśliwa. Więc  jestem  szczęśliwa.
                   

sobota, 29 września 2012

Ta dąąąą...

                   W  końcu  moja  trzytygodniowa  wędrówka do dentysty,  zakończyła  się  w  czwartek  wypełnieniem  kanału  i  założeniem  plomby. I  to  jest  pierwsze  ta dąąąą.  W  ten  sam  czwartek - jako, że  nie  lubię  "pustych  przebiegów" -  udało  mi  się  kupić  wsypę  w  piórka  dla  Julki,  wcześniej  już   ich  nie  było. To  jest  drugie  ta dąąąą.  Poza  tym  poznaję  swoje  miasto  na  nawo,  bo  poruszam  się  per  pedes  i  to  jest  trzecie  ta dąąąą.  Autka  nadal, niestety  nie  mam  i  jest  mi  zupełnie  fajnie,  chociaż  czasami  bywa  ciężko.
                    Najmilszy  jest  jednak  ogródek,  nie  znoszę  chodzenia  po  ulicach, biegania  po sklepach.  Zmusza  mnie  do tego  jedynie  konieczność,  której  z  przyjemnością  jest  zupełnie  nie  po  drodze. Natomiast  praca  w  ogródku  posuwa  się  do  przodu  małymi  krokami,  czasami  nawet  tzw.  tip  topami,  ale  posuwa. Wczoraj  kupiłam  dwa  cyprysiki  strzeliste,  które  planowałam  zaraz  posadzić  i  nie  posadziłam,  wietrzysko  tak  przeokropnie  wiało,  że  musiałam  zrezygnować.  Do  poniedziałku  wytrzymają.  Nie  mają  biedaki  wyjścia.  Z  żalem  patrzę  na  kolejne  przemijanie  i  tylko  myśl,  że  do  wiosny  coraz  bliżej  dodaje  mi  otuchy.
                   

niedziela, 23 września 2012

Popadłam.

               Tak  sobie  zupełnie  niechcący  popadłam  w  marazm  blogowy.  Giga  mnie  dzisiaj  obudziła  i  dziękuję  jej  za  to.  Nie  jest  tak,  że  nic  się  u  mnie  nie działo  i  dlatego  milczałam.  Działo  się  działo,  dobrze  się  działo  i   źle  się  działo.  O  złym  na  razie  pisać  nie  będę,  a  o  dobrym  napiszę   przy  okazji.
               Teraz  napiszę  o  czymś  takim,  bardziej  zaskakującym.   Otóż  przesypywałam  pierze!  Ludzie  w  XXI  w.  wykształcona,  wprawdzie  już  emerytka,  ale   mieszkająca  w  cywilizowanym  kraju  kobieta,  przesypywała  pierze.  To  dopiero  była  robótka.  Czyściuteńkie,  wyprane  pierze  cierpliwie  czekało,  ale  ja  zabierałam  się  do  tego  jak  "rak  do  chodzenia" - od  ubiegłego  roku.  Wstrzymywał  mnie  brak  wsyp  i  świadomość,  że  musiałabym  je  najpierw  uszyć.  Żeby  je  uszyć  trzeba  kupić  imlet,  wyciągnąć  maszynę  i  szyć,  a  to  cholernie  dużo  roboty (żarty  sobie  stroję).   Niestety   w  tych  swoich  poglądach  byłam  w  XIX w.!
              Otóż,  w  cywilizowanym  kraju  można  kupić  gotowe  wsypy!  Powiedziała  mi  o tym  też  wykształcona,  będąca  na  stanowisku  i   mieszkająca  w  cywilizowanym  kraju,  nawet  w  mieście  większym  od  mojego, kobieta.  Prywatnie  moja  przyjaciółka.  Ludzie,  jaka  ja  byłam  zaskoczona  tą  wiadomością.  Nie  dziwi  mnie  to,  że  w  obcym  kraju  na  lotnisku,  może  czekać  na  ciebie  wypożyczony  samochód  i  można  nim  podróżować  po  całym, obcym  kraju.  Zdziwiło  mnie  to,  że  można  kupić  gotowe  wsypy!  Kupiłam  śliczne,  różowiutkie  w  białe  piórka.  Dwie  poduchy   i  dwa  jaśki  czekają  na  swoich  nowych  właścicieli.  Naturalnie  dostanie  je  Kasia.  Przede  mną  jeszcze  zrobienie  w  tym  tygodniu,  takiego  samego  zestawu  dla  Julki.  Julka,  to  było  takie - plum,  ponieważ  już  kiedyś  zrobiłam  jej  poduszkę,  ale  teraz  zrobię  taką...dorosłą.
  

wtorek, 4 września 2012

Meteo - jesień.

                   Po  tygodniu  ujarzmiania  bólu  krzyża,  pomyślałam  sobie,  że  trzeba  skończyć  z  tymi  pieszczotami.  Wysmarowana  "końską  maścią",  po spożyciu  łakoci  w  postaci  tabletki  p. bólowej,  zeszłam  do  ogródka.
                  Cudownie  piękny  wczesnojesienny  czas,   czas  spokoju  i  ciszy.  Nie  było  nawet  gawronów,  tylko sikorki  koncertowały.  Zauważyłam,  że  ptaków  jest  bardzo  mało,  jakby  z  roku  na  rok  coraz  mniej.  Gdzie  się  podziały  radosne  i  wszędobylskie  wróble?  Już  w  pierwszej  połowie  sierpnia  zniknęły  gdzieś  jaskółki  dymówki,   tak  nagle,  z  dnia  na  dzień.  Pojawiały  się   jeszcze  sporadycznie  jaskółki  oknówki,  ale  od  kilku  dni  i  ich  już  nie  widzę.  Natomiast  o  20  wieczorem,  bezszelestne  loty  rozpoczynają  nietoperze. 
                  Nie  poszalałam  za  bardzo  na  swoich  "hektarach",  ponieważ  zbyt  wyraźnie  czułam  ból   krzyża  i  pleców.  Oczywiście   nie  mogło  obyć  się  bez  przesadzania  kwiatów.  Przemknęła  mi  przez  głowę  myśl - czy  ja  kiedyś  z  tym  przesadzaniem  skończę?  Pewnie  tak,  ale  dopóki   koncepcja  ogródkowa  będzie  ciągle  modyfikowana  to  i  przesadzanie  będzie.  Jak  dobrze,  że  mam  ten  ogródek,  bo  chociaż  mały  to  roboty  w  nim  wiele.
                  Jesień  już  za  płotem,  nie  oszukujmy  się  i  nie  łudźmy,  za  płotem.  Podobno  ma  być  piękna  w  tym  roku.  Jesień  meteorologiczna  już  trwa  i  jest  piękna.

poniedziałek, 27 sierpnia 2012

Sezon ogórkowy.

                   Olbrzymimi   krokami  zbliża  się  koniec  wakacji.  Julka  rozprężona  wakacyjnym  lenistwem,  nie  ma  ochoty  na  pójście  do  szkoły.  Już  wie  czym  są  obowiązki  szkole,  już  zna   smak  wakacji.  Szkoła  ma  smak  obowiązków,  wakacje  mają  smak  lenistwa,  wrażeń,  niespodzianek.  Szybko  się  dziecko  zorientowało,  że  to  dużo  atrakcyjniejszy  smak.
                   Dużymi  krokami  zbliża  się  też  jesień.  Na  porannym  spacerze  słońce  świeciło  pięknie,  ale  te  promienie  jakieś  takie  słabsze,  takie  jakieś   liche,  takie  jakieś  mocno  już  jesienne.  Powietrze  za   to  przejrzyste,  dźwięczne,  czyste.  Jedyna  korzyść  z  tego  schyłku  lata  jest  taka,  że  coraz  mniej  pylących  roślin  i  szansa  dla  Kajtka.  Może  pozbędzie  się  wyprysków,  przestanie  się  drapać  i  przyjmować  tabletki  odczulające.  Od  połowy  kwietnia   jednak  trochę  czasu  upłynęło,  a   mój  piesiulek  ciągle  na  lekach.  Trafił  mi  się  futrzak,  nie  ma  co.  Trafił   mi  się  bardzo  kochany  futrzak.
                 Kończy  się  sezon  ogórkowy   w  przyrodzie  i  w  przenośni.  W  tym   roku  miałam  wyjątkowy   apetyt  na  ogórki,  okazało  się,   że  uwielbiam  mizerię  i  jadłam  ją  prawie  codziennie.  Nie  udały  mi  się  (chyba) ogórki  kiszone.  Kupiłam  takie  zachwalane,  dobre  do  zapraw,  ekologiczne  bez  nawozów.  Ajajajaj,  jakie  doskonałe.  Według   mnie  są  do  bani,  nawet  zapach  mają  inny,  delikatnie  nazwę  go  brzydkim.

czwartek, 23 sierpnia 2012

Abstynencja.

                    Z  powodów  zupełnie  mi  nieznanych,  z  przyczyn  ode  mnie  niezależnych  w  nosie  mojej  Córki  zalęgły  się  muchy.  Nastał  więc  czas  abstynencji,  pytanie  tylko  jak  długi?  Nie  wiem,  doświadczenia  mam  bardzo  różne.  Jestem  wprawdzie  przyzwyczajona  do  takich  huśtawek  emocjonalnych,  chociaż  niekoniecznie  uodporniona.  Nie  mają  dla  Kasi  znaczenia  wcześniejsze  obiecanki,  zapewnienia  i  zobowiązania.  W  danej  chwili  liczy  się  tylko  ona,  a  przy  poczuciu,  że  jest  się  ofiarą,  to sytuacja  zupełnie  idealna.  Podskórnie  czuję,  że  w  tym  przypadku  tak  właśnie  jest.  Ona  postanowiła,  zadecydowała,  poinformowała  ma  z  głowy.  Problem  mam  ja,  bo  zupełnie  nie  mam  pojęcia  o  co  chodzi.
                    Zbyt  długo  było  fajnie,  teraz  trzeba  trochę  podąsać  się. Najlepiej  dać  popalić  matce,  dlatego  też  i  daje.  Tymczasem  matka  ma  poczucie,  ze  jest  to  sytuacja  z  gatunku  tych,  co  to  kowal  zawinił,  a  cygana  powiesili.
                   Cudowna  jest  ta  lampka  z  tyłu  głowy  i  szósty  zmysł.  Czułam  to.

wtorek, 14 sierpnia 2012

To już.

                    Pewnie  moi  są  już  na  lotnisku,  o  10:20  wylot  o  12:50  przylot.  Jak  dobrze,  że  to  już  dzisiaj.  Dlaczego  tym  razem  tak  mi  się  dłużyło,  nie  mam  pojęcia.  Moja  Córka  potrafiła  mi  przecież  zafundować,  znacznie  dłuższe  okresy  abstynencji (od  siebie ).  W  sprawach  alkoholowych  obie  jesteśmy  wstrzemięźliwe,  chociaż  ja  ulegam  naleweczce  u  Zamiejscowej  Bratowej.   Nie  będę  ukrywać,  naleweczki  mi  smakują,  sama  je  zresztą  robię.  Wszystkie  dla  "zdrowotności",  specjalistką  jestem  od  orzechówki,  ale  pigwówka  i  żurawinówka  też  jest  własnego  wyrobu.  Wyrobu,  jakiego  wyrobu?:  wsypujesz,  zalewasz  i  samo  się  robi.  Właśnie  dzisiaj  zleję  orzechówkę,  bo  na  nią  już  czas.
                   Trochę  o  psie  teraz.  Jest  już  rozpuszczony  do  potęgi  "entej".  Rano,  zachęcał   mnie  zabawą  i  pomrukami  do  wstania.  Nie  miałam  ochoty  ani  na  zabawę,  ani  na  wstawanie  i  kazałam  mu  iść  do  koszyka.   Co  zrobił  pies?  wskoczył  na  łóżko  i  schował  się  pod  kołdrą.  Po  porannym  spacerze,  bez  żadnej  żenady  wskoczył  na  łóżko  i  walnął  w  kimono,  właśnie  jeszcze  na  nim  dosypia. Czy  tak  już  będzie  zawsze?
                   Na  koniec  smutna  wiadomość.  Wczoraj  moja  koleżanka  została  wdową.  Trzepnęło  to  mną,  ale  cóż ... z  mojej  półki  już  dawno ... biorą.  Współodczuwam  z  Tobą,  Basiu.

niedziela, 12 sierpnia 2012

Zawsze i wciąż.

                  Zawsze  i  wciąż,  wychodząc  w   niedzielny   poranek  na  poranny  spacer  ze  swoim  pupilem,  nie  potrafię  przestać  zachwycać  się  panującą  ciszą.  Dzisiaj  była  wyjątkowa,  bo  milczały  nawet  ptaki.  Słońce  na  niebie,  rosa  na  trawie  i  jakby  jesienny  zapach  w  powietrzu.  Pies,  zapach,   ja  i  wszechobecna  cisza. Tylko  czy  to  nie  za  wcześnie,  żeby  w  12  dniu  sierpnia  czuć  nadchodzącą  jesień?
                 Właściwie  dlaczego  mnie  to  dziwi?  W  moim  ogródku  też  już  są  jej  sygnały,  wyrywam   łęty  jednorocznych  kwiatów,  zasychają  łodygi  cebulowych  a  róże  powtarzają  kwitnienie.  Kwitną  jakby  na  pocieszenie.  O zgrozo, i  mimoza  zaczyna  kwitnąć.  Na  dodatek,  jeżeli  rano  słyszę  krakanie  gawrona  i  nie  słyszę  głosów  innych  ptaków,  to  wyraźny  sygnał  myślę,  że  nie  tylko  dla  mnie  "żegnaj  lato  na  rok".
                 Za  kilka  dni  moi  wracają  z  urlopu.  Już  bardzo  za   nimi  tęsknię,  tak  bardzo,  że  o  niczym  innym  nie  potrafię  myśleć.  Jeżeli  nie  przesadziłam  z  planowaniem,    to   może   już  za  tydzień  dziewczyny   będą   ze  mną.   Na  trochę,  ale  dobre  i to.

środa, 8 sierpnia 2012

Parafrazując Szymborską.

                   Jak  ja  się  czuję ?  Parafrazując  Szymborską:  nie  kaszlę,  nie  pluję,  więc  dobrze  się  czuję.  Moje  zabarwienie  czucia  jest  dzisiaj   nie  do  określenia.  Czuję  się  doskonale,  czuję  się  świetnie,  czuję  się  wyśmienicie  tym  swoim  "czujeniem"  mogłabym  obdarzyć  kilka  osób.
                   Wczoraj  śniło  mi  się,  że  tańczę  dzisiaj,  że  śpiewam. Cudowne,  pogodne  sny,  życie  osobiste  na  właściwych  torach,  więc  i  samopoczucie  zwyżkuje.
                   Jest  jednak  rysa  na  doskonałości.  Od  kilku  dni  planuję  prace  przyziemne,   ale  wieje  jak  w  kieleckim.  Pewnie  ze  trzy  dni  już  tak  wieje,  wysmagana  wiatrem  tak  wyśmienicie  bym  się  nie  czuła.  Za  to  wcześniej  było  gorąco  jak  w  piekle.  Wiatr  nie  jest  moim  sprzymierzeńcem,  wolę  nawet  mocniejszy  deszcz  od  słabego  wiatru.  Rośliny  już  mnie  rozpaczliwie  wzywają,  a  ja  nie  odpowiadam  na  to  wzywanie, tzn. odpowiadam  niestety  tylko  przez  marniutkie  1/2  ha. Więcej  nie  daję  rady.  Ciepło,  kurna  ale  duje.
                     Pomimo  mojej  niewdzięczności,  roślinki  się  do  mnie  wdzięczą.  Ponownie  zakwitła  różowa  akacja,  hibiskus  o  którym  myślałam  "nic  z  niego  nie  będzie"  obsypał  się  kwiatami,   zakwitnie  też  róża  chociaż  o  niej  myślałam  podobnie.
                   Dzisiaj  już  odpuszczę  sobie  ogródek  i  rozpocznę  wędrówkę  po  mapie  Norwegii.

poniedziałek, 6 sierpnia 2012

Dziś rano.

                   Dziś  (ale śmieszne słowo)  bardzo  rano  wstałam ... w okno spojrzałam, a  tam  niespodzianka,  mgła. Za  dwie  godziny  już  jej  nie  było  i  żar  z  nieba  znowu  się  lał.  Podobno  sierpień  ma  być  ciepły  i  suchy.
                   Moi,  od  31.07.  wojażują  po  Norwegii.  Zachwytom  nad  pięknem  tego  kraju  nie  ma  końca.  Powietrze  kryształowo  przejrzyste,  przyroda  surowa  i  dostojna,  a  urok  fiordów  nie  do  opisania.  Łowią  ryby,  a potem  je  smażą  i  jedzą,  Julka  wylicza  godziny  przypływów  i  odpływów.   Przyroda  zachwycająca,  miasta  piękne,  ludzie  ufni.  Pogoda  też  im  sprzyja,  jest  ciepło. 
                   Norwegia  to  też  moje  klimaty.  Już  wielokrotnie  pisałam,  że  odpowiada  mi  surowość  przyrody,  kojarzy  mi  się  z  prostotą ( nie mylić  z  prymitywizmem ),  czystością,  uporządkowaniem.  Czymś,  co  w  życiu  codziennym  też  cenię  najbardziej.  Mam  nadzieję,  że  żadnego  "Brejwika"  nie  spotkają.
                   W  moim  ogródku  nadal  bałagan,  nie  ukrywam  trochę  to  się  kłóci  z  tym  co  lubię  najbardziej.  Oj  tam,  oj  tam  jakie  kłóci,  przecież  znowu  byłam  z  życia  wyłączona,  zrobiłam  co  mogłam.

środa, 1 sierpnia 2012

Daty.

                   Pierwszy   sierpnia   to  ogólnonarodowa  i   patriotycznie  ważna  data.  Pierwszy  sierpnia   2012 r.  to  68.  rocznica  wybuchu  Powstania  Warszawskiego.
                    Mam  i  swoje  prywatne,  ważne  wydarzenia   związane  z  dniem  pierwszego  sierpnia. 
                    Urodziny   najstarszego  chrześniaka (37),  do  dnia  dzisiejszego  beztroskiego  i  wiodącego  interesujące  życie  kawalera.   Zawsze  najbardziej  intrygowało  mnie  to,  że  polski  mężczyzna  uczył  angielskiego  w  Szanghaju,  dokąd  wysłała  go  angielska  firma.  On  to  robił!  Wg  mnie  to  prawdziwe  mistrzostwo   świata!  Świat  to  naprawdę  globalna  wioska.
                   Umowna  data  urodzin  mojego  pieska,  który  rzekomo  skończył  dzisiaj  6. lat.  Taki  słodziak  z  sierocińca.  Wczoraj,  a  nie  jak  sądziłam  w  poniedziałek,  zostało  zakończone  leczenie  Kajtka.  W  dniu  urodzin  tzn.  dzisiaj  na  "dzień  dobry"  Kajtuś  dostał  tabletkę  przeciw  pasożytom,  a  potem  pańcia  ugotowała  mu  kaszę  z  ryżem  na  kurczaku z  warzywami,  po prostu  "miodzio"  nie  jedzonko.  No  i  te  pieszczoty  nieustające,  które  on  uwielbia  i  ja  też  uwielbiam.
                   I  .... data  zakończenia  pewnej  znajomości.  To  były  miesiące  pod  znakiem  adrenaliny  i  nadszedł  czas  na  zamknięcie  jej  dopływu.  Nie  ukrywam,  że  trochę  mi  szkoda  i  troszkę  mi  żal,  ale  zaczynało  już  być  tak,  jak  być  nie  powinno.  W  życiu  nie  przypuszczałam,  że  doświadczę   czegoś  podobnego.  Młodszy,  obcojęzyczny  i .... taki  zdeterminowany.  Książkę  poczytać  owszem,  film  obejrzeć  czemu   nie,  ale  żeby  doświadczyć  osobiście?  Dobrze,  że  to  nie  mój  typ  fizyczny,  bo  byłoby  mi  żal  tej  znajomości  jeszcze  bardziej.  Świat  to  naprawdę  globalna  wioska.
                     

niedziela, 29 lipca 2012

Cudowny.

                  Obudził  mnie  dzisiaj  cudowny  dźwięk  kropel  deszczu  uderzających  o  rolety.  Po  tylu  dniach  afrykańskich  upałów  to  cudowny  dźwięk.  Pada  sobie  teraz  równą  stróżką,  na  tyle  intensywną,  że  Kajtek  tylko  przestąpił  próg  domu  i  zrobił   2X  sik,sik   pod  żywopłotem  i  wrócił ... jak  baletnica.  Delikatniusi  ten  mój  Kajtuś ( podobnie  jak  pańcia,  zresztą ).
                   Temperatura  powietrza  jeszcze  wysoka  i  daleko  jej  do  23 st.  jakie  na  dzisiaj  zapowiadano.  Cudowny  deszczyk,  zbawienny  dla  spragnionych  roślin.  Domowe  rośliny  też  "podstawiłam",  niech  maja  naturalne  SPA.  Jutro  może  w  końcu  wyląduję  w  ogródku,  przy  pracach  przyziemnych,  chociaż  to  sprawa  nie  do  końca  pewna.  Ogródek,  ogródek  no  co  ogródek,  ogródek  po  prostu  zaniedbany,  bidulek.
                    Jutro  rano  obowiązkowo  jeszcze  weterynarz  i  nadzieja,  że  to  będzie  koniec  leczenia   Kajtka,  przynajmniej  na  ten  czas.  Potem  czy  będzie  jeszcze  ochota,  odpowiednia  pogoda  i  odpowiedni  nastrój  na  pracę  w  ogródku?  Bóg  jeden  raczy  wiedzieć,  o  ile  naturalnie  jest.  Ja  jeszcze  nie  wiem,  ale  planuję  bo  dobrze  jest  planować.
                    Tak  bym  chciała  przeżyć  jeszcze  kiedyś  jakiś  "spontan",  ale  nie  ogródkowy ... wiadomo ... przecież.

sobota, 28 lipca 2012

Jak żyć?

                   "Noce  takie  są  upalne  i  słowiki  spać  nie  dają,  a  pod  oknem  mojej  izby  jakieś  pieski  ujadają..."  " Troszku"  sparafrazowałam  piosenkę,  chyba  Zuli  Pogorzelskiej.  Jednak  moje  pytanie,  nie  zbyt  zresztą  serio,  nie  jest  sparafrazowane:  Jak  żyć,  Panie  Premierze?   Kolejna  upalna  i  nieprzespana  noc,  a  mieszkanie  bez  klimatyzacji?  Jak  żyć,  Panie  Premierze?   Kiedy  mój  pies  po  raz  kolejny  ma  zapalenie  skóry  i  znowu  latam  do  weterynarza?
                   Trafił  mi  się  pies  alergik,  niewyobrażalny  alergik.  Uczula  go  nawet  trawa.  Chłopczyk  ma  tak  niskie  podwozie,  że  nieuniknione  jest  ocieranie  się  o  trawę.  Jest  taka  piosenka  studencka,  naturalnie o jamniku, ale  na  dzisiaj  piosenek  wystarczy.  Podczas  mojej  nieobecności  Kasia  jeździła  do  weterynarza  bo  miał  zapalenie ... napletka.  Teraz  zapalenie  skóry,  po  raz  kolejny  zresztą.  Pomyślałam  sobie,  że  może  dlatego  był  podrzucony  do  sierocińca,  ponieważ  poprzedni  właściciele  nie  mogli  opanować  tej  alergii? Podjęłam  decyzję  i  zrobię  mu  testy  skórne.  Nie  może  być  leczony  tylko  objawowo.  To  taki  kochany  piesek  jest   i   nie  powinien  cierpieć.  Pieski  mniej  kochane,  też  cierpieć  nie  powinny.
                 Podczas  mojej  ponad  dwutygodniowej  nieobecności   Kasia  go  niewyobrażalnie  rozbisurmanila,  np.  jak  tylko  pańcia  zmierza  do  łóżeczka  to  pieseczek  za  nią.  Jak  żyć,  Panie  Premierze?   Tak  po  prostu,  tak  bez  żadnych  skrupułów,  pies  gramoli  się  do  łóżka?!  Kiedy  ją  zapytałam - czy  z  nim  spała,  roześmiała  się.  Wystarczyło  mi  to  za  odpowiedź.
                  Poza  tym  jestem  niewyobrażalnie  happy  woman. Chyba  już  nawet  wygasiłam  czerwoną  lampkę,  tę  z  tyłu  głowy.  Żeby  tylko  nie  było  wielkiego  BUM.

piątek, 27 lipca 2012

Pogaduchy.

                   Przez  trzy  dni,  trzy  pokolenia  kobiet  prowadziło  babskie  pogaduchy.  Nie  do  końca  jestem  przekonana,  czy  świat  bez  mężczyzn  byłby  piękny  ale  wiem,  że  te  trzy  dni  bez  nich,  były  naprawdę  piękne. Mogłyśmy  folgować  naszemu,  kobiecemu  punktowi  widzenia  i  cieszyć  się  niczym  nie  zakłóconym  obcowaniem  ze  sobą.
                   Podejrzewam  jednak,  że  świat  staje  na  głowie.  Wszystko  się  poodwracało.  Córka  doradza  matce  w  kwestii  absztyfikanta,  a  wnuczka  oferuje  pomoc  przy  tłumaczeniu  meilli  od  niego.  Jej  oferta  nie  zasłużyła  na  śmiech  z  jakim  spotkała,  ta  bardzo  poważna  propozycja  brzmiała - babciu,  może  ci  przetłumaczę?  Słodka  kruszynka.
                   Babka  też  starała  się  stanąć  na  wysokości  zadania.  Wprawdzie  niezbyt  cierpliwie,  ale  uczyła  się  wszystkich  "klepanek"  o  rybkach,  marsjanach  i  innych  dziwadłach.  Nie  było  zmiłuj  się,  jeden  błąd  i  zabawa  leci  od  początku.  Rety,  można  ocipieć.  No  cóż,  to  jest  urok  bycia  babcią.  Mam  mądrą  i  piękną  wnuczkę,  którą  bardzo  kocham,  kocham  też  moją  córkę.  Nie  kocham  zięcia,  ale  i  on  małymi  kroczkami  zdobywa   moje  serce,  centymetr  po centymetrze.
                

czwartek, 26 lipca 2012

Jest taki dzień.

                   To  dzisiejszy  dzień,  o  którym  przysłowie  mówi:  "Od  świętej  Anki,  chłodne  wieczory  i  zimne  poranki".  Moja  bratowa  ma  dzisiaj  imieniny.  Wesolutka  była  jak  skowronek  kiedy  rano  składałam  jej  życzenia  pomimo  tego,  że  podłapała  półpasiec.  Dzisiaj  jest  już  dobrze  bo  to  stan  zejściowy,  ale  cierpiała  bardzo.  Najbardziej  przykre  jest  to,  że  musieli  zrezygnować  z  wyjazdu  na  urlop.  Niestety  planów  nie  da  się  już  powtórzyć,  przynajmniej  w  tym  roku.
                  Spiekota  była  dzisiaj  niewyobrażalna. Jutro  ma  być  podobnie  i  wczoraj  już  tak  było. Właśnie  wróciłam  z  wieczornego  spaceru  z  Kajtkiem,  na  ciemniejącym  niebie  świeci  połówka  księżyca,  jest  czerwona  i  lekko  przesłonięta  filuterną  chmurką,  wieczór  upalny  jak  środek  dnia. Komarzyce  pracowicie  uwijają  się  i  tną  niemiłosiernie,  pomimo  tego  Kajtek  próbował   wymóc  na  mnie  dłuższy  spacer.  O  nie  facet - pomyślałam  sobie - wracamy  do  domu,  świadomie  nie  damy  się  "poźreć",  pozwoliłam  mu  tylko  na  wąchanie  kwiatków.  Kilka  komarzyc  z  premedytacją  pozbawiłam  życia,  taki  ze  mnie  killer.  A  może  to  było  działanie  w  afekcie?

środa, 25 lipca 2012

Oswajanie...

                   W  pogodzie  wyż,  a  w  mojej  duszy  niż.  Panienki  pojechały  dzisiaj  do  domu.  Nie  pozostało  mi   nic  innego  jak  tylko  ponowne  oswojenie  "czterech  ścian".  Poradzę  sobie  z  tym  szybko,  bo  nie  czuję  się  już  "zwierzęciem  stadnym"  i  lubię  spokój.  Poza  tym  jestem  przepełniona  pozytywną  energią.  Wygląda  na  to,  że  Kajtek  też  potrzebował  spokoju,  odkąd  pojechały  śpi  snem  psa  sprawiedliwego  i  pochrapuje.  Widocznie  dały  mu  się  we  znaki  trzy   tygodnie  harców,  hulanek  i  swawoli. 
                   Na  odjezdnym  Kasia  powiedziała,  że  mogę  już  planować  przyszłoroczny  urlop.  Widocznie  odpowiadał  jej  pobyt  w  rodzinnym  domu.  Taki  samodzielny,  tylko  z  córką  i  weekendowymi   dojazdami  męża.  Mnie  to  też  odpowiadało, Grej IV Kajtek  dopieszczony,  a  nawet  przepieszczony  i  przekarmiony,  ale  przecież  dopilnowany.  Wysprzątane  i  wypachnione  mieszkanie.  O  wrażeniach  z  wyjazdu,  nie  wspomnę.  Powtórka  za  rok.  Fajnie.
                    Teraz  nadszedł  czas  na  ich  wyjazd  i  wspólny  urlop. Mam  nadzieję,  że  wrócą  zadowoleni.  Kto  by  nie  wrócił!?  Po  ich  powrocie  spędzimy  jeszcze  parę  dni  ze  sobą  i ... żegnajcie  wakacje.  Dziewczyny  pójdą  do  szkoły,  a  Rysiek  wycierać  łokcie  za  biurkiem.  Jak  dobrze,  że  ja  już  nie  muszę  iść  do  pracy.  Jak  dobrze.
                 

poniedziałek, 23 lipca 2012

Uprowadzenie Alko.

                   Po  szesnastu  dniach  nieobecności,  wczoraj  po  południu  wróciłam  do domu. Jestem  tak  zachłyśnięta  tym  wyjazdem,  że  jest  mi  trudno  nawet  sformułować  wrażenia.
                  Uwielbiam  góry  i  byłam  w  górach,  to  w  zasadzie  cała  opinia  czy  raczej  stwierdzenie dotyczące  wyjazdu.  Góry  Harzu  przypominają  mi  nasze  Pieniny,  przynajmniej  w  tej  części  Dolnej  Saksonii.
                  Jak  dobrze,  że  mam przyjaciółkę  która  podjęła  za  mnie  decyzję  i  wykonała  ją  precyzyjnie.  "Uprowadziła"  mnie  i  jestem  jej  za  to  wdzięczna.
                   Tymczasem  mój  pies,  jak  tylko  wysiadłam  z  samochodu ... szczekał  i  warczał  na  mnie.   Natomiast  ja,  w  swojej  naiwności  sądziłam,  że  będzie ... stęskniony.  To  ci  awanturnik,  jeszcze  dzisiaj  trzyma  się  na  dystans.  Jamniolki  to  psy  z  charakterem,  uparte  i  obrażalskie.  Kocham  tę  ich  obrażalskość,  tę  ich  niskopienność  i   tę   ich  ustawiczną  ochotę  na  ustawiczną  pieszczotę.  Póki  co,  to  "kij  mu  w  oko",  niech  się  dąsa.

środa, 4 lipca 2012

Nieprzerośnięta.

                   Mnie  naprawdę  coś  otumaniło,  zupełnie  zapomniałam  o  odnotowaniu  najważniejszego  wydarzenia  z  życia  mojej  wnuczki.  Po  raz  pierwszy  w  życiu,  przeżywała  zakończenie  roku  szkolnego.   Swoje,  własne - nieprzerośniętej  pierwszoklasistki - zakończenie  roku  szkolnego.  Przeżywaliśmy  razem  z  nią,  chociaż  każde  z  nas  inaczej.  Najbliżej  wszystkiego  był  Ojciec,  ponieważ  był  z  Julką.  Matka,  wypuszczała  na  wakacje  swoją  młodzież,  była  z  nią  myślami,  a  babka -  no  cóż,  siedziała  na  prowincji  i  dawała  upust  wyobraźni.
                   Relacja  telefoniczna  Juleńki,  z  tego  wydarzenia  była  równie  emocjonująca,  jak  komentarz  Tomasza  Zimocha  z  meczu  piłki  kopanej.  Babciu -  cztery  dyplomy,  cztery  dyplomy  dostałam !!!!  Za  co,  od  kogo  i  dlaczego  itd.  itd.  itd.  nadawała  przez  telefon  na  jednym  oddechu.  Moja  kochana  Kruszynka.  Cieszę  się  bardzo,  że  tak  dobrze  wypadła  na  koniec  roku,  nieprzerośnięta  pierwszoklasistka.  Jestem  bardzo  zadowolona,  że  rodzice  zdecydowali  się  posłać  ją  wcześniej  do  szkoły (przy  moim  gorącym  dopingu  i  wsparciu).  Nie  trafia  mi  do  przekonania  argument,  że  sześciolatkom  skraca  się  dzieciństwo. To  już  zupełnie  inne  pokolenie  dzieci  uważam,  że  upośledza  się  je,  nie  posyłając  wcześniej  do  szkoły. 
                   Teraz  Julka  jest  na  obozie,  "kameralnym",  dziesięcioosobowym  ze  swoją  koleżanką.  Kaśka  ryczy  mi  (w  sensie  płacze )  do  słuchawki,  że  nie  może  sobie  miejsca  bez  niej  znaleźć,  a  Juleńka  na  odjezdnym  prosi,  żeby  do  niej  nie  dzwonić.  Ot  i  masz  babo  placek.

niedziela, 1 lipca 2012

Armagedon?

                   Armagedon,  czy  co? - zgotowałeś  nam  Panie  Boże  tej  nocy?  W  ciągu  trzech  godzin,  dwie  burze  i  to  jakie!  Najwyższej  jakości,  a nawet  jakości  Q.  Bój  się  Pan  Boga,  Panie  Boże - w  środku  nocy!?  To  jakby  dwa  grzybki  w  barszcz,  zdecydowana  przesada.  Przestraszone  ptaki  jeszcze  milczą,  a  to  przecież  już  ich  pora  na  wstawanie.  Noo,  ale  dawało.
                   Mnie  też  daje,  ale  głowa.  Tak  mi  zasuwa  wzdłuż  i  wszerz,  a  gdyby  wykonano  mi  tomograf  komputerowy  to  powiedziałabym,  że  zasuwa  w  każdym  z  zeskanowanych  fragmentów.  Żyć  się  nie  chce,  a  o  spaniu  to  w  ogóle  nie  ma  mowy.  Diagnoza  na  niedzielę - będzie  do  bani.  Oho,  ptaszyny  otwierają  dzioby.  Ciekawe,  czy  są  wyspane.
                   Tymczasem  ja,  już  się  szykuję  do  wyjazdu,  za  tydzień  będę -  sześć godzin  jazdy  stąd.  No  i  niestety  nie  mogę  powiedzieć,  że  pałam  wyjątkową  ochotą  na  ten  wyjazd.  Chyba  już  jestem  za  bardzo  osiadła,  w  swoim  trybie  życia.  Może  wystarczająco  wyjeździłam się   i  wychodziłam  "za  młodu"  i   teraz  moja  cielesność  i  psychczność  mówi - dość !  Tym  razem,  nie  posłucham  i  pojadę.

sobota, 30 czerwca 2012

Euro spoko.

                  Szkoda  mi  i  żal,  że  taka  wspaniała  impreza  jak  Euro  2012  to  już  historia.  Zupełnie  ześwirowałam  i  z  ostentacyjnej  przeciwniczki  piłki  nożnej,  stałam  się  jej  najwierniejszą  fanką.  Na  czas  turnieju  naturalnie.  Kibicowałam  naszym  piłkarzom,  ale  z  przyczyn  zupełnie  ode  mnie  niezależnych,  szybko  skończyłam. Nie  będę  oceniać  ani  gry  ani  trenera,  bo  się  na  tym  nie  znam, nadal  nie  wiem  kiedy  i  co  to  jest  spalony.  Wiem  za  to jak  wygląda  Lewandowski,  Szczęsny  i  Błaszczykowski,  ach  i  Tytoń.  To  mi  wystarczy.  Wiem  jeszcze  jedno,  że  Mario  Balotelli   z   włoskiej  drużyny,  po  ściągnięciu  koszulki  wyglądał  jak  młody,  hebanowy  Bóg.  Piękny i  zły.
                  Euro  to  nie  jest  kompletna  klęska,  to  nie  jest  też  skok  cywilizacyjny,  według  mnie  to  "gumka  myszka",  która  w  znacznym  stopniu  wymaże  wypaczony  obraz  Polski  w  Świecie.  O  to  przecież  chodzi  żebyśmy  w  końcu  zaczęli  być  postrzegani  jako  cywilizowany  europejski  kraj,  a  nie  zaścianek  Europy.
                 Udało  nam  się.  Wyszło  nam  jako  organizatorom  i  gospodarzom.  Udało  się  i  Ukrainie.  O  tym,  że  będzie  spoko  najwcześniej  wiedziały  kobitki  z  zespołu  "Jarzębina" i  trzeba  było  im  uwierzyć. Jestem  szczęśliwa  i  zachwycona, o  Irlandczykach  nie  wspomnę.

wtorek, 26 czerwca 2012

Adorator.

            Trafił  mi  się  adorator: młodszy,  obcojęzyczny  i  za  małą  wodą.  Trochę  mi  miesza  w  moim  porządku  dnia,  ale  już  chyba  daję  radę. Sytuacje  dzieją  się  prześmieszne,  dużo  młodszy  człowiek  na  dodatek  zdeterminowany,  ja  zaskoczona  adoracją  i  wycofana,  a  qui  pro  quo  goni - qui  pro  quo  i  qui  pro  quo - się  podpiera.  Troszku  przesadziłam,  ale  tylko troszku.  W  latach   bardzo  dojrzałych  poznaję  i  doznaję,    znaczenie  półsłówek.  Dla  obcokrajowca  jest  to  przeszkoda  nie  do  przebrnięcia.
             Niestety  z  przykrością  muszę  się  przyznać,  że  chwilami  zachowuję  się  jak  małolata.  Małolata,  która  chciałaby,  a  boi  się.  Prawda  jest   naga - chciałabym  i  boję  się.  Tylko,  że  moje  chcenie  jest  i  tak  mniejsze,  od  jego  chcenia. Zobaczymy  jak  to  się  potoczy.
             Tymczasem  muszę  się  jakoś  wymiksować,  przy  tym  nie  urazić  adoratora,  bo  przecież  jadę  na  urlop.  Do  mojej  kochanej  przyjaciółki,  do  Iwonki  aktualnie  płaszczącej  pupę  nad  morzem.

środa, 20 czerwca 2012

Noc jak nie noc.

Kwiat  paproci.

Zakwita w puszczach dziwny kwiat paproci,
Na jedną chwile w tajemniczym cieniu
Cały świat blaskiem czarodziejskim złoci,
Lecz można tylko dotknąć go w marzeniu.

Młodość, co wierząc, sama cuda tworzy,
Umie go dojrzeć w cudowności lesie,
Żadne widziadło w biegu jej nie stworzy
Pewnej, że skarb ten na sercu uniesie.

 A choć nie uszczknie kwiecia ideału,
Co pod jej ręką jako sen przepada,
Jednak ma chwilę ekstazy i szału,
W której jest pewną, że niebo posiada,

Gdy się dwa serca spotkają tęskniące,
Pełne nadziemskiej piękności i żalu,
Gdy objawienie miłości jak słońce
Na ust spłonionych zabłyśnie koralu;

Gdy po raz pierwszy drżące a wstydliwe
Te usta w jeden pocałunek spłyną,
Gdy przez nie dusze połączyć się chciwe
Jako dwie fale w oceanie giną -

Natenczas w uczuć wezbranych powodzi,
W tej błyskawicy duchów idealnej,
Kwiat ów cudowny tajemniczo wschodzi
I w pocałunku kwitnie niewidzialny!

Tyle też jego trwania. Gdy z zachwytu
Zbudzona dusza chce go ująć w dłonie -
Zniknął bez śladu... Tylko wśród błękitu
Zostały po nim jakieś dziwne wonie.          Adam Asnyk


       To już  dzisiaj,  ten  niecodzienny  dzień - najdłuższy  dzień  w  roku,  to  już  dzisiaj  ta  magiczna  noc -  najkrótsza  noc w  roku. To  już  dzisiaj  noc  Kupały,  noc  świętojańska,  lub  po  prostu  sobótka. Szalejmy  więc,  bawmy  się  i  kochajmy ,  a  marzenia   niech  się   spełniają.
       Jak  to  dobrze  mieć  przyjaciół,  bo  przypomniała  mi  o  tym  i  wiersz  przysłała,  moja  przyjaciółka.  Tymczasem  ja,  zakręcona  jak  twist,  pochłonięta  sprawami  osobistymi,  przegapiłabym  coś  tak  cudownego,  coś  tak  magicznego,  coś  tak  nieprawdopodobnie  nieprawdopodobnego.
    
       Oj, sobótka, sobótka - dzień  jest długi  noc  krótka...........

Haratnąć gałę.

                   Haratnąć  gałę,  na  dodatek  haratnąć  w  nią  dobrze, to  ciężka  robota  jest.  Zakończyły  się rozgrywki  grupowe,  niestety  dalsze  zmagania będą  się  już  odbywały  bez  naszych  piłkarzy.  Mnie  to  za   bardzo  nie  przeszkadza,  bo  kibicką  jestem  żadną,  ale  patriotką  ogromną.  Cieszyłabym  się  gdyby  w  ósemce  najlepszych  drużyn  Europy,  znalazła  się  i  Polska,  ale  skoro  się  nie  znalazła  to trudno,  chłopcy  nie  grali  przecież  źle.  Tak  uważam  i  już.
                   Najważniejsze  jednak  jest  to,  że  wszystko  gra  organizacyjnie  i  jest  dopięte  na  przysłowiowy  "ostatni  guzik".  Dla  nas  Euro  trwa  nadal,  bośmy  przecież  organizatorzy  tej  cudownej  imprezy.  Wkurzają  mnie  kibice,  którzy  natychmiast   po  przegranym  w  sobotę  meczu,  pościągali  flagi,  szturmówki,  proporce,  bandery.  W  moim  ogródku  bukszpan  będzie  miał   biało czerwoną  muchę  do  1. lipca,  i  do  1. lipca  będzie  powiewała  z  balkonu  flaga  organizatora  Euro.
                   Cieszę  się,  że  nas  dostrzegają,  że  nas  chwalą,  że  zostaną  chociaż  częściowo  obalone  niepochlebne  opinie  o  Polsce.
                    Jeszcze  z  jednego  się  cieszę,  mianowicie  z  tego,  że  Rosja  też  odpadła  z  turnieju.  Cieszę  się  i  już.

poniedziałek, 4 czerwca 2012

Minęło.

                   Jutro  minęło  trzy  dni  temu.  Dziewczyny  ze  szpitala  wróciły  po  13  h.  Wszystkie,  nawet  te  trochę  wątpliwe  wyniki  są  w  normie,  jedynie  trzeci  migdałek   okazał  się  być  nadmiernie  przerośnięty,  a  więc do  bezwzględnego  usunięcia.  Kasia  nie  zwlekała  z  decyzją  i  ustaliła  już  termin  tego  zabiegu  -  pierwszy  wolny,  wypadł   w   październiku.
                   Popołudnie   Dnia   Dziecka  spędziła  Julka  we  własnym  pokoju,  niestety  na  nic  się  dziecko  nie  załapało.  Dobrze  chociaż  że  był  rower,  którym  właściwie  też  nie  potrafiła  się  cieszyć. Kiedy  ją  poprosiłam  żeby  mi  ten  rower  opisała,  opisała  go  tak:  jeesstt   bbiiaałłoo-ffiioolleettoowwy  z  bbiiaałłoo-rróóżżoowwoo-ffiiooolleettoowwyymmii  frędzelkami  przy  kierownicy  i  bbaarrdzdzoo  mmii  ssiięę  ppooddoobbaa.  Najważniejsze,  że  bardzo  jej  się  podobał.  W  końcu  sama  go  wybrała.
                 

czwartek, 31 maja 2012

Jutro.

                  Jutro  badań  ciąg  dalszy.  O  ironio,  w  Dzień  Dziecka.  Po  dzisiejszych  badaniach,  bidulka  była  padnięta. Na  szczęście  w  tomografie  i  rtg  nic  niepokojącego  nie  dostrzeżono,  wynik  eeg  będzie  jutro.  Są  jakieś  zmiany  w  obrazie  krwi,  powiększone  węzły  i  tarczyca,  dlatego  jutro  ma  ją  jeszcze  konsultować  laryngolog  i  endokrynolog.  Powiększone  węzły  chłonne  ciągnął  się  za  nią  już  od  lat,  ale  obraz  krwi  zawsze  był  prawidłowy,  natomiast  tarczyca  to  zupełnie  coś  nowego.
                 Mam  nadzieje,  że  udało  mi  się  chociaż  częściowo  zrekompensować  przykre  doznania  związane  z  badaniami  i  jako  tako  uhonorować  Dzień  Dziecka.  Otóż  Babka  postanowiła  zasponsorować  rower,   miała   nawet  sama  go  kupić,  wybrany  już  był  kolor -  zgodny  z  trendami  Julki,  ale  babka  sprzedała  autko  i  jest  uziemiona.  Dlatego  spadło  to  na  Rodziców.  Juleńka  sama  sobie  rower  wybrała,  a  ojciec  pod  nieobecność  dziecka  w  domu  kupił,  przyniósł  i  ustroił,  żeby  zaskoczenie  jednak  jakieś  było.
                  Może  pomimo  badań  i  związanym  z  nimi  pobytem  w  szpitalu  i  ogromnym  zmęczeniem  Julki,  uda  się  jutro  Rodzicom,  chociaż  maciupeńki   wypad  z  dzieckiem  np. do  kina,  albo  na  lody? ( Julka  dla  lodów  dałaby  się  chyba  ogolić ). Może  uda,  a  może  nie  uda,  chciałabym  bardzo  żeby  się  udał,  chociaż  znając  ich  to  "co  się  odwlecze,  to  nie  uciecze".  Na  szczęście,  rower  już  jest.
                 Co  to  się  dzieje?  Po  tygodniach   suszy,  za  oknami  słyszę  deszcz.  Cudownie,  niech  pada  na  moje  kwiatki  i  ........

Milczenie.

                  Milczę,  nie  znaczy  to  jednak,  że  nic  się nie  dzieje.  Dzieje  się  bardzo  wiele,  na  dodatek  tak  "różniście"   i   dobrze  i  źle.  Nie  chce  się  dziać  tylko  dobrze.
                  Dzisiaj   rano,  moje  dziewczyny  "zameldowały"  się  w  szpitalu,  na  badania.  Obie  przyjęto  na  oddział.  Aktualnie  Jula  już  jest  po  pobraniu  krwi,  rtg  kręgosłupa,  eeg  i  tomografie  komputerowym  z  kontrastem,  czekają  jeszcze  na  ekg.  Czy  to  koniec  badań  w  dniu  dzisiejszym?  Nie  wiem.  Jestem  pozytywnie  zaskoczona  takim,  bardzo ...  dynamicznym  porankiem  w  szpitalu.
                  Mam  nadzieję,  że  złe  diagnozy  nie  będą  dotyczyły  mojej  wnuczki.
                  Zło  już  się  stało.  Córka  mojej  Zamiejscowej  Bratowej  nie  doczeka  się  bocianów  w  grudniu,  niestety  nie  przylecą,  przynajmniej  nie  w  grudniu  tego  roku.  Będzie  dość.

czwartek, 17 maja 2012

I co dalej?

                  A  dalej  same  niewiadome.  Sprawa  bólów  głowy  Julki,  jeszcze  nie  wyjaśniona.
                  Ogólne  badanie  neurologiczne  niczego  nie  wykazało,  wszystko  w  należytym  porządku.  To  dobrze.  Badanie  okulistyczne  wzroku  i  dna  oka,  bez  zastrzeżeń,  to  też  dobrze,  zważywszy,  że  Kasia  jest  w  tej  dziedzinie  "wadliwa".  Pozostał  jeszcze  do  wykonania,  tomograf  komputerowy  głowy  i  odcinka  szyjnego  kręgosłupa.  To  badanie  wykonują  pacjentom  leżącym   na  oddziale,  czekają  więc  dziewczyny  na  termin  przyjęcia.  Jutro  się  wyjaśni.  Jedno  jest  pewne,  Julka  nie  powinna  cierpieć  na  tak  silne  bóle  głowy,  mając  siedem  lat.
                   Tymczasem   ja,  jestem  do  bani -  fizycznie  i  psychicznie.  Jeżeli  coś  się  dzieje  u  Kasi,  chciałabym  być  z  nią,  a  nie  jestem.  Ma  to  swoją   dobrą  i  złą   stronę.  Dobrze,  że  nie  jestem,  bo  tylko  bym  ich  drażniła  swoją   dociekliwością,  przypuszczeniami  i  radami.   Wystarczająco  zdenerwowani  są  i  beze  mnie.  Złą,  bo  mnie  jest  źle,  ale   nie  o  mnie   tu  chodzi.  Wychodzi  więc  na  to,  że  zła  strona  też  jest  dobra.
                  Kajtek  po  dziesięciu  dniach  leczenia  jest  chyba  zdrowy.  Piszę  chyba,  bo  mam  go  nadal  obserwować,  nawet  weterynarz   przy   Kajtku,  wymiękł.  Leczony   był   na   alergiczne   zapalenie  skóry,  a  nie  wykluczone  jest,  że  chorował  też  na ....odrę.  Tak,  tak   na  odrę.  Dziwne,  ale  prawdopodobne.
                   Pogoda  paskudna,  od  tygodnia  nie  dopieszczam  ogródka  i  chwaściory  szaleją. Gdyby  nie  ten  urywający  głowy  wiatr,  wszystko  byłoby  inaczej.  Przy  wietrze,  ja  wymiękam.

czwartek, 10 maja 2012

Historia......

                   Dla  podniesienia   nastroju,   odwiedziłam   dzisiaj  Świat  Jamnika  i   trochę  odreagowałam,  nie  sposób  nie  odreagować  jeżeli  mieszka  się  pod  jednym  dachem  z  czworonogiem,  o  którym  tyle  się  pisze  i  śmiesznie  i  złośliwie.
                
                    Historia  stworzenia  świata  z  punktu  widzenia  Jamnika.

1. Pierwszego dnia Bóg stworzył Jamnika.
 2. Drugiego dnia Bóg stworzył człowieka, żeby rozpieszczał Jamnika.
3. Trzeciego dnia Bóg stworzył wszystkie zwierzęta, aby Jamnik miał za czym biegać.
4. Czwartego dnia Bóg stworzył pracę, żeby człowiek wychodził regularnie z domu, a Jamnik mógł swobodnie po nim buszować.
5. Piątego dnia Bóg stworzył piłkę tenisową, żeby Jamnik mógł ją aportować albo i nie.
6. Szóstego dnia Bóg stworzył weterynarza, żeby Jamnik był zdrowy, a człowiek ubogi.
7. Siódmego dnia Bóg chciał odpocząć, ale musiał wziąć Jamnika na spacer.

                  Właśnie  mój  jamnik  prowadza  mnie  do  weterynarza,  jest  alergikiem.   Chodzi  z  kufą   w  trawie,  a  potem  zdejmuję  mu  z  tego  nochala,  dmuchawce.  Prycha,  kicha   ale  nie  odpuszcza,  przy  okazji  coś  go  "uźre"  i  gotowe.  Pojawiają  się   wykwity  na  skórze,  temperatura  i  apatia.  Dzisiaj  jest  już  dużo  lepiej,  bo  nawet  spał ... na   parapecie   i  pochrapywał.  Od  poniedziałku  chodzimy   do  weterynarza,  dostał   już   6  zastrzyków.   Tak  bardzo  się  boi,   że   trzymam   go  na  rękach   podczas   kłucia.  Sam  się  domaga   żeby  wziąć  go  na  "opka".  Jutro  też  idziemy  i  mam  nadzieję,  że  ostatni  raz.
                   Teraz  też  już  pochrapuje,  mój  słodki  futrzany  słodziaczek.

Pół na pół.

                  Jest  mi  dziś  po  prostu  tak,  trochę  dobrze  trochę  źle.  Nie  spałam  dzisiejszej  nocy,  jak  Pan  Bóg   przykazał,  bo  martwiłam  się  Julką.  Nie  potrafię   martwić  się  na  "pół  gwizdka",  wszystko  robię  na  "cały  gwizdek"  i   tak  też  się  martwię.  Wprawdzie   mam   kłopoty  ze  spaniem,  ale  nie  spanie  z  powodu   kłopotu   jest  dużo  gorsze.
                  Do  przyszłego  piątku,  Kasia  będzie  na  L-4,  w   tym   czasie  załatwią  wizytę   u  neurologa    na  oddziale  dziecięcym.   Wizyta  prywatna  możliwa  jest  dopiero  w  sierpniu,   natomiast  NFZ  do  końca  roku  limit  przyjęć,  ma  już  wyczerpany.   Przecież  to  wariactwo  jakieś  jest.  Biurokracja  kwitnie,  pieniądze  z  nas  zdzierają,  a  lekarz  nieosiągalny.   Naprawdę  biedni  są  ludzie,  którzy  żeby  żyć  muszą  się  dobrze  nabiegać.  Zupełnie  się  nie  dziwię  temu  urąganiu  na  służbę  zdrowia.
                  Za  to   moja  Zamiejscowa  Bratowa   przekazała   mi   dobrą   wiadomość,  właściwie  bardzo  dobrą   wiadomość - w  grudniu  przyleci  bocian.  Nie  do  niej  oczywiście,  ale  do  jej  córki.  Już  trzeci.  Fajnie.  Przyszła  mama  też  szczęśliwa,  chociaż  wcześniej  była  zaskoczona   tym,  że .... zaskoczyła.  Fajne.
                 Aha,  młoda  nowoczesna   mama,  informuje  swoją młodszą córkę,  że  będzie  miała  rodzeństwo.  Co  byś  chciała,  siostrzyczkę  czy  braciszka - pyta. Bardzo  poważnie  młoda  odpowiada - szczeniaczka.  Ot  i  masz  babo  placek,  nijak  się  nie  da  przyszłej  dzidzi  w  szczeniaczka  zamienić.
                  A  może  tak  przyszła  mamo,  i  dzidzia  i...szczeniaczek.