wtorek, 29 stycznia 2013

.....czy co?

                  Kończy  się  zima,  czy  co?  Koszmarnej  odwilży  ciąg  dalszy, śnieg  znika  w  tempie  kosmicznym,  śliskie  chodniki  czyhają  na  nieostrożnych,  a  na  dodatek  pada  deszcz.  Ale  zaczynają  pośpiewywać  sikorki.  Znaczy  ku dobremu  idzie,  a  to  dobre  to  wiosna,  moja  ukochana  pora  roku.  Wracam  do  zimy,  bo  to  o  niej  miało  być,  a  właściwie  o  nasilonym  o  tej  porze  czytelnictwie,  moim  czytelnictwie.
                  Pamiętam, że  w  ubiegłym  roku  poświęciłam  się  podróżom,  przez  co  zupełnie  straciłam  głowę  dla  Pawlikowskiej  i  Cejrowskiego.  W  tym  roku  całkowicie  oddałam  się  Williamowi  Whartonowi. Jeszcze  jesienią  zaczęłam  od  "Ptaśka"  i  tak  już  lecę  Whartonem  parę  miesięcy.  Urzekła  mnie  książka  pt. "Spóźnieni  kochankowie"  i  te  finezyjne,  piękne  i  pełne erotyzmu  sceny  miłosne.  Na  zawsze  zapamiętam  pozycję  pt. "Niezawinione  śmierci" ,  jako  wzruszającą  i  wstrząsającą,  autobiograficzną  historię.  Nie  będę  się  trudziła,  wyliczaniem  tytułów  i  powiem wprost,  uwielbiam  Whartona  z  całym  jego dobrodziejstwem  inwentarza.  Jest  jednak  coś, oprócz  Whartona.  To  coś  to  "Dr.House i  filozofia - wszyscy  kłamią".  Ten  arogancki  facet  jest  moją  nieodwzajemnioną  miłością,  te  jego  pytania  w  stylu: "Co  jeszcze  Cię  podnieca? Narkotyki? Ostry  seks? Przypadkowy  ostry  seks? Jestem  lekarzem, muszę  wiedzieć?".  Jego  pytania  nie  są  do  przewidzenia,  a  może  właśnie są  do  przewidzenia - sama  już  nie  wiem - przy  całej  bezczelności  i  arogancji   tego  faceta..  Ta  książka  może  być  tylko  "przecinkiem"  w  czytaniu  innych.
                 Jestem  egzaltowana? Wiem, ale  starsza  pani  lubi  taką  być.
                 Tak  więc  tegoroczną  zimę  poświęciłam  dwóm  obcym  facetom  i  jednemu  prywatnemu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz