Dmuchawce, latawce, wiatr ... Dmuchawców było jak manny z nieba, było, bo działo się to w niedzielę. Znowu muszę napisać, że takiego obrazka to ja chyba jak żyję, nie widziałam. Łąka nie skoszona jest jeszcze do dzisiaj, ale jest spokój, już nic się nad nią nie dzieje. W niedzielę dmuchawce były olbrzymie, dojrzałe a nawet przejrzałe i wiatr przenosił ich nasiona na różnych wysokościach i w różne strony. To była kulminacja tego, dla mnie niesamowitego zjawiska, może się egzaltuję ale to był naprawdę niecodzienny widok. Szczerze współczułam alergikom. Były więc dmuchawce w ilościach niewyobrażalnych, był wiatr ale nie było latawców. W ich miejsce pojawiły się paralotnie, takie latawce dla tatusiów. W niedzielę też latały, a ja przeżyłam chwilę grozy bo wydawało mi się, że w jednej z nich na moment zamilkł silnik.
Były też przez weekend, moje dziewczyny. Były francuskie suvieniry i jak zwykle było fajnie. Tylko, że po ich wyjeździe w niedzielny wieczór, dopadła mnie migrena i trzyma ( ta cholera ) do dzisiaj. Oj, coraz ciężej mi jest z tą szlachecką chorobą. A miało być na ... starość ... znośniej.
Były też przez weekend, moje dziewczyny. Były francuskie suvieniry i jak zwykle było fajnie. Tylko, że po ich wyjeździe w niedzielny wieczór, dopadła mnie migrena i trzyma ( ta cholera ) do dzisiaj. Oj, coraz ciężej mi jest z tą szlachecką chorobą. A miało być na ... starość ... znośniej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz