niedziela, 29 kwietnia 2012

Ofiara.

         Pierwszą  ofiarą  owadziej  żarłoczności,  okazał  się  być  mój  Kajtek.  Użarła  go  jakaś  franca  w  okolicach   pępuszka.  Gdybym  ja  to  coś,  dopadła,  wiadomo - nogi  z  d.... poszłyby,  natychmiast!!!  Właściwie  z  odwłoka,  bo  owady  d... nie  mają.  Nie  dopadłam  francy,  a  szkoda.  Tak  się  maluszek  niepokoił  tym  swędzeniem  drapał,  lizał  i  spoglądał  na  pańcię  jakby  liczył  na  pomoc.  Na  szczęście  po  Julce  został  Fenistil,  posmarowałam  mu  to  miejsce  3x  i  akcja  ratunkowa  powiodła  się.  Potem  sprawdziłam,  że  pomocy  udzielałam   przeterminowanym  medykamentem.  Pieski  widocznie  reagują  inaczej. Teraz  śpi  sobie  psinka  na  grzbiecie,  rusza  łapkami  jakby  spacerował  i  pochrapuje, czyli  jest  ok.
       To zdarzenie  przypomniało  mi,  że  muszę  się  zaopatrzyć  w  wapno,  bo  jak  mnie  dopadnie  żarłoczna,  latająca   społeczność,  to  będzie  kiepawo.  Rozchoruję  się.  Nie  chcę  i  nie  mogę  chorować,  bo  w  środę  przyjeżdża  do  mnie  koleżanka  ze  studiów,  z  synem,  na  jeden  dzień.  Tylko  na  jeden  dzień.  Dobre  i  to.  Syn  ją  przywiezie,  bo  sama  nie  ma  odwagi  jechać  tylu  kilometrów,  nie  chodzi   o  jazdę,  ale  o  monotonię  samotnego  podróżowania.   Pociągiem  nie  przyjedzie  bo ... nie  umie, ...  paniusia   jakaś.  Któremu  27.  letniemu  mężczyźnie  chciałoby  się  wieźć  matkę  do  koleżanki,  a  on  to  robi   nie  po  raz  pierwszy,  zresztą.  Fajny  ten  syn.  Przystojny  też  i  bardzo  go  lubię.

sobota, 28 kwietnia 2012

Naturalna kokietka.

             Ociągała  się,  odwlekała,  kokietowała   aż  w  końcu  przyszła,  właściwie  buchnęła - wioseneczka,  wiosenka,  wiosna.  Jestem  w  stanie  permanentnej  euforii.  Przeszłam  do  porządku  dziennego  nad  tym,  że  tegoroczna  wiosna  zaczyna  się  tulipanami.  Wcześniejszych   kwiatów  wiosennych  było  tyciusieńko,  o  pardon,  nie  zawiodły  szafirki.
             Moja  piędź  ziemi,  już  prawie  dopieszczona. W  najbliższym  czasie   nie  planuję   niczego  przesadzać,  wysadzać  i  dosadzać,  chociaż  tej  kwestii  nie  jestem  do  końca  pewna.  Na  dzień  dzisiejszy - posadziłam  i  wysiałam  wszystko.  Teraz  będzie  polowanie  na  "chwaściory"  i  wyciąganie  ich  za  "czubiszek",  a  rosną  paskudy  bez  żadnych  zahamowań.  Na  razie  potraktowane  Randapem  mlecze,  nie  panoszą  się.  Cóż  z  tego,  kiedy  na  trawnikach  osiedlowych  są  w  pełnym  rozkwicie, a  jak  pachną?  Na  cudzym  trawniku  wyglądają  cudnie,  to dlaczego  nie  chcę  ich  u  siebie?
              Najpiękniejsza  pora  roku  zagościła  na  dobre.  Gama  różnych  odcieni  zieleni,  co  roku  urzeka  mnie  na  nowo.  Przełom  kwietnia  i  maja,  to  jest  to  co  kocham  najbardziej.  Całe  szczęście,  że  mądrość  ludowa  zawarta  w  przysłowiach,  znowu  się  sprawdziła.  Tym  razem  sprawdziło  się - "Co  się  odwlecze,  to  nie  uciecze"!!!  Ole!!!

czwartek, 26 kwietnia 2012

Kulminacja.

           Wydawało  się,  że  wszystko  mam  przemyślane,  ale  pomimo  tego nie  mogłam  się  zdecydować:  prezenty  po  kolacji,  czy  po  śniadaniu?  Stało  się  tak,  że  po  śniadaniu.  Do  niczego  nie  spodziewających  się  byłego  i  przyszłych  Solenizantek,  wygłosiłam  "słowo  wstępne",  w  nim  m.in. - że  nie  potrafiłam  sobie  odmówić  przyjemności,  zrobienia  im  przyjemności -  miałam  przed  sobą,  wlepiających  we  mnie  oczy,  zaciekawionych  słuchaczy.  Mogę  zaryzykować,  że  widziałam  jak  Julka  strzygła  uszami,  bo  z   niej   niecnie,  zażartowałam  sobie.
             Zawsze  kiedy  do  mnie  przyjeżdżają,  w   okupowanym   przez  okres  ich  pobytu  pokoju,  czeka  na  Juleńkę  jakiś  drobiażdżek.  Tym  razem  niczego  nie  przygotowałam,  zważywszy  to,  że  miała  dostać  prezent.  Kasia,  potem  mi  powiedziała,  że  widziała  zaskoczenie  Julki,  z  powodu  braku  tegoż  drobiażdżku.  Źle  zrobiłam,  ale  trudno  już  się  nie  odstanie  to,  co  się  już  stało.
             Po  słowie  wstępnym  wręczyłam   Zięciowi  i  Kasi   jednakowo  zapakowane   prezenty -  szpady  jakieś  dostaliśmy?-zapytał  Zięć.  Nie,  nie  szpady - ja  mu  na  to  i  podaję  prezent  Juleńce,  w zwykłej  torbie  na  prezenty.  Zażartowałam  z  dziecka,  po  raz  drugi.  Wyciąga  Julka  z  tej  torby:  książkę,  jakieś  pudełeczko,  owoce  i  galaretkę  w  czekoladzie.  Zerka  na  prezenty  rodziców,  ale  rozpakowuje  pudełeczko,  wyciąga  z  niego  zegarek-budzik, który  po  włożeniu  baterii  i  nastawieniu  zmienia  kolory  i  gra,  ale  ciągle  zerka  na  prezenty  rodziców.  Babka  pokazuje  im,  jak  należy  złożyć  kijki,  potem  informuje  co  należy  zrobić  z  zegarkiem.  
             Kijki  złożone (zięć,  niestety -( mam  nadzieję,  że  jednak  nie )- spieprzył),  zegarek  poprawnie  nastawiony  zmienia  kolory  i  gra,  ale  dziecko  chyba  nie  do  końca  usatysfakcjonowane.  Wrzuciła  wszystko  do  torby  i  czyta  kartkę  z  życzeniami,  którą  dołączyłam  do  książki. Czuła  chyba  dysproporcję  pomiędzy  prezentami.  Myślę  sobie,  wystarczy  już  tego  poczucia  niesprawiedliwości - trzeba  wręczyć  "prawdziwny" prezent.  Nie  spodziewała  się  zupełnie,  że  coś  jeszcze  dostanie.  Zdębiała,  jak  wniosłam  do  pokoju  paczkę  zapakowaną  w  ciemnoróżowy  papier,  a  na  niej  siedem  bordowych  tulipanów.   Juleńko,  proszę  to  jeszcze  dla  Ciebie,  z  okazji  Twoich  siódmych  urodzin - dziecko  natychmiast  ożyło,  oko  błysnęło,  na  policzkach  pojawiły  się  wypieki.  Teraz  dopiero  poczuła  się  jak  Solenizantka.  Franca  jakaś  jestem,  nie  babka.
              Radość  była  ogromna,  szczęście  nie  do  opisania.  Naturalnie  zaraz   ojca  wyciągnęła  z  domu,  bo  jeździć  musiała   n a t y c h m i a s t.  Wrócili  po  30 - 40  min. w sam  raz  na  porę  picia  kawy.  Podpowiedziałam  Julce  żeby  zaprosiła  rodziców  i  babkę  na  kawę,  żeby  przeszła  ze  mną  do  kuchni,  a  rodziców  poprosiła  o  nie  wychodzenie  z  pokoju.  Wyciągnęłam  tort,  a  oczy  Julki  zrobiły  się  jak  talerzyki,  tort  owocowo - śmietankowy,   ciemnoróżowy  przybrany  motylkami,  kwiatkami  i  serduszkami.  Śliczny.  Położyłam  go  na  paterze  i  poprosiłam  żeby  zaniosła  do  pokoju.  Zaniosła  w  takim  stylu,  jakby  była  z  babką  w  konspiracji.  Oczy  Kaśki  i  Zięcia  osiągnęły  rozmiar  kół  młyńskich.
              Tort  był  nie  tylko  śliczny,  był  też  pyszny.  Zaskoczenie  było  totalne.

Niespodziewane niespodzianki.

        Należę  do   osób,  które  czerpią  przyjemność  z  robienia  niespodzianek.  Lubię  dawać,  dużo  bardziej  niż  dostawać.  Nie  miałam  żadnego  problemu  z  wyborem  prezentów,  dla  byłego  i  przyszłych  Solenizantek.  Od  dawna  wiedziałam,  że  Julka  dostanie  ode  mnie  rolki,  tylko  czas  nie  był  określony - urodziny  czy  Dzień  Dziecka?!  Decyzję  podjęłam - urodziny.  Charakter  prezentów  dla  jej  Rodziców,  ułatwił  podjęcie  takiej  decyzji.  Oboje  mieli  dostać  kijki  do  Nordic Walking,  więc  Jula  musiała  dostać  coś  sportowego  również.  No  i  miałam  rację,  to  była  właściwa  decyzja  dla  komfortu  psychicznego  małego  człowieka.  Dlaczego  kijki?  Są  doskonałe  dla  utrzymanie  kondycji  fizycznej  i ... wspomagają  odchudzanie.  Moi,  namiętnie  się  odchudzają  i  na  dodatek  z  mizernymi  skutkami. 
          Ponieważ  moja  niechęć  do  zięcia  jest  jaka jest,  zafundowałam  sobie  wewnętrzną  dyscyplinę - prezenty,  które  ode  mnie  otrzymują  Kasia  i  on - powinny  być  podobne.  Juleńka  rządzi  się  innymi  prawami,  przecież  to  moja  jedyna  wnuczka.
           Podczas  tego  pobytu,  Kasia  stwierdziła - mami,  ty  Julkę  kochasz  chyba  bardziej,  niż  kochałaś  mnie.  Nie - ja  jej  na  to  odpowiadam,  Ciebie  kochałam  odpowiedzialnie,  Julę  kocham  emocjonalnie.  Kocham  inaczej,  ale  jednakowo - bardzo  mocno.  Jak  nie  kochać  Julki,  która  w  niedzielę  kiedy  cofnięto  czas,  z  zimowego  na  letni,  przysyła  z  samego  rana  sms -  babciu,  czy  już  wstałaś?  jak  nie  kochać  Julki,  która  pisze  w  sms-ie:  moja  kochana  babuniu super!!!  i  mnóstwo  innych  sms-ów  o  podobnym  klimacie.  Ogromnie  mnie  to  wzrusza.
           Tym  razem  czekałam  na  reakcje  całej  trójki.  Zaskoczenie  było  totalne.

środa, 25 kwietnia 2012

Plum.

        W  ubiegłym  tygodniu  zupełnie  nieoczekiwanie,  odebrałam  z  własnej  głowy  sygnał - plum.  Stał  się  bodźcem  przewodnim  do  odwiedzin  Kasi,  kaśczynego  mężczyzny  i  kaśczynego  dziecka.
        Ponieważ  nie spędzaliśmy  wspólnie  Świąt,  umówiliśmy  się,  że  przyjadą  tydzień  po  Świętach.  Niestety,  nie  wypaliło,  bo  zieciulek   miał   pilny  wyjazd  na  Wybrzeże,  więc  przyjechali  dwa  tygodnie  po  Świętach.  Te  dwa  tygodnie  po  Świętach,  wypadało  dzień  po  urodzinach  Zięcia.  "Plum"  mi  zasugerowało,  żeby  przygotować   prezent   i   kolację  urodzinową  dla  Zięcia,  pomimo  tego,  że  wymarzonym  zięciem  nie  jest.  Pewnie  dlatego,  moje  "plum"  podpowiadało  dalej -  dzień  po  urodzinach  zięcia,  to  8.  dni  przed  urodzinami  Juli   i  10.  dni   przed  imieninami  Kasi.  Wobec  tego - prezenty  dla  wszystkich - powiedziało  "plum".  Jako,  że  to  siódme  urodziny  mojej  jedynej  Wnuczki,  powinien  być,  a  właściwie  musi  być  tort.
         Zaskoczenie  było  totalne.

wtorek, 17 kwietnia 2012

Boski spacer.

            Mojemu  pieskowi  najwyraźniej  uderzają  hormony,  że tak  powiem - zmasowanym  atakiem.  Od  kilku  dni  wyprowadza  mnie  na  poranny  spacer  dużo  wcześniej,  zdecydowanie  za  wcześnie.  Nawet  mu  tłumaczyłam,  żeby  odpuścił,  bo  przecież  była  zmiana  czasu.  Niestety,  nie  zrozumiał  ten  fiutuś  na  czterech  łapach  i  nadal  mnie  wyprowadza.  Jego  hormonalny  zegar  tyka.
            Dzisiaj  byliśmy  bardzo  wcześnie - może  trochę  przesadzam,  bo  już  było  po  wschodzie  słońca.  Ludzi  jeszcze  mało,  tylko  dwójka  właścicieli  psów,  no  i  ja  z  Kajtkiem.  Nie  pamiętała  już  widoku  takiego  opustoszałego  miasta,  co  ja  gadam - opustoszałej  peryferii  małego  miasta.  No  iiiii  doświadczyłaaammm,  uczty  zmysłów:
            - wzroku - czysty  błękit  nieba,  rozświetlony  promieniami  słońca .... oszroniona  trawa  i  oszronione  szyby  samochodów;
            - słuchu - kakofonia  dźwięków  wydobywająca  się  z  ptasich  gardziołek, odgłosy  miasta  słabe  i  zagłuszane  przez  "ptasie  radio";
            - węchu - zapach  powietrza,  o  temperaturze  w  okolicach  zera,  podmarzniętej  i  wilgotnej  trawy,  ledwo  uchwytny  zapach  narcyzów .... dochodzący  z  mojego  ogródka.  Mój  narząd  węchu  jest  rozwinięty  nadmiernie,  wyłapuje  wszystkie  zapachy,  ale  dzisiaj  były  tylko  przyjemne; 
            - smaku  i  dotyku -  smak ( pewnie  dla  równowagi )  mam  upośledzony,  ale  czułam  smak  chłodnego,  wilgotnego,  rześkiego  powietrza  w  jamie  ustnej  a  nawet  pęcherzykach  płucnych,  czułam  dotyk  promieni  słońca.
            To  były  boskie  doznania,  to  był  boski  spacer  i  zupełnie  mi  nie  przeszkadza,  że  teraz  chce  mi  się  spać.
            Wiosna,  już  chyba  lada  moment - buchnie.  Niech  już  buchnie,  WIOSNO,  WIOSENKO    proszę,  buchnij!!!
           

poniedziałek, 16 kwietnia 2012

Onomatopeja.

            Stało  się  tak,  wszędobylskie  do  połowy  marca  kosy,  zostały  wyparte  przez  wszędobylskie  dzisiaj,  szpaki.  Jeszcze  nie  tak  dawno  podglądałam  zalecającego  się  do  pani  kosowej,  pana   kosa,  który   trzepotaniem  skrzydeł  zapraszał   ją   do...otworu  wentylacyjnego,  uważając  widocznie,  że  to  doskonałe  miejsce  na  założenie  rodziny  tzn.  najpierw  gniazda,  potem  jajek...  Jak  on  przy  tym  śpiewał  cudnie,jak  się  wdzięczył.
             Od  kilku  dni  podglądam  szpaki.  Zaloty  w  pełnym  rozkwicie,  zaloty  na  "bogato".  Takie  jest   wiosenne  upierzenie  szpaków,  obsypane  jasnymi  paciorkami   na  czarnym  tle,  plus  szmaragdowy  odcień  czerni  połyskujący  w  słońcu.  Piękny.  Zalecając  się,  śpiewa.  Śpiew  to  wielki  artyzm,  to  onomatopeja   w  ptasim  wydaniu :  gwiżdże,  ćwierka,  gulga,  miauczy  a dziobek  wyciągnięty,  a  języczek  drżący.  Oj,  widać  od  razu,  jak  bardzo  mu  się  chce.
             Za  to  ze  mną  natura  pogrywa, -  nie  w  sensie  założenia  gniazda,  czy  rozrodu, -  ale  pracy  w  ogródku.  Praca  w  przysłowiową  kratkę,  ze  względu  na  aurę  i  moje  samopoczucie  z  nią  związane.  Byłoby  pewnie  lepiej,  ale  każdego  roku  reorganizuję  ten  skrawek  ziemi.  Chyba  zaryzykuję  stwierdzenie,  końca  nie  widać,  zarówno  reorganizacji  jak  i  pracy.  Kurcze,  wygląda  na  to,  że  moja  praca  to  syzyfowa  praca!!!
              P.S.  Za  notoryczną  reorganizację  "skrawka" współodpowiedzialna  jest - Aszka,  a  za  porównanie  z  syzyfową  pracą - Inez,  a  ten  wpis  popełniła  i  jest  odpowiedzialna - no,  wiadomo  kto.

czwartek, 12 kwietnia 2012

Spokój.

            Tak  spokojnych  Świąt,   już  dawno  nie  miałam.  Pewnie  dlatego  rozleniwiłam  się  okropnie,  chociaż  wcześniej  też  nadmiernie  nie  pracowałam.  Jest  mi  cudownie  i  błogo,  spokojnie,  szczęśliwie  i  przewidywalnie.   Tylko  czy  na  pewno  przewidywalnie?
            Otóż  nie,  wprawdzie  z  leciusieńkim  poślizgiem,  ale  dostałam  od  "Rodziny  Zająców" prezent  na  zajączka.  Natychmiast  wykonałam  telefon  do  Pana  Zająca,  bo  to  jego  pismo  rozpoznałam  na  przesyłce,  podziękowałam  i  zapytałam:  czy  nie  obawia  się,  że  przyzwyczaję  się  do  obdarowywania?  Usłyszałam  rozbrajające:  nie  mogłem  się  oprzeć.  Nie  oparł  się  Pan  Zając,  Wojciechowi  Mannowi  i  Krzysztofowi  Maternie  i  ich:  "Podróże  małe  i  duże  czyli  jak  zostaliśmy  światowcami" -  książce,  która  wzrusza  jak  wspomnienia  z  młodości,  a  śmieszy  bardziej  niż  niejedna  komedia ( z  opisu  na  okładce ).  Znowu  Pan  Zając,  którego  fanką  niestety  nie  jestem,  zaskarbił  sobie  moją  sympatię  i  kolejny,  malutki  skrawek  serca.
               Wczoraj  miałam  plan  -  plan  zostania  chociaż  przez  kilka  dni  " kobietą  pracy  organicznej ",  gródek  tego  wymaga  i  już  się  domaga.  Pracowało  się  cudownie,  pogoda  bezwietrzna  i  słoneczna,  kwitnących  kwiatów  coraz  więcej,  niestety  chwastów  też.  Dzisiaj  plany  dostały  w  łeb,  popaduje  od  rana,  biomet  niekorzystny  i  mnie  rozbolał    łeb.  Plany  diabli  wzięli,  ale  że  deszcz  pada  to  dobrze  kwiaty  tego  potrzebują  i  potrzebuje  tego  nawóz,  który  podsypałam  roślinom.  Nie  wiem  tylko,  czy  to  dobrze  dla   mleczy,  które  wczoraj  potraktowałam  Randapem?

niedziela, 8 kwietnia 2012

Wnusine życzenia.

            W  tym  roku,  po  raz  pierwszy  dostałam  życzenia  świąteczne  pisane  ręką  Wnuczki.  Mało  tego,  kartka  świąteczna  też  "wyszła  spod  jej  rąk".  Ma  już  zupełnie  inny  charakter,  niż  wcześniej  przy  różnych  okazjach  robione,  laurki.  Jakie  są  te  życzenia?  A  no,  takie:

            Moc  prezentów  od  zajączka
            Co  koszyczek  trzyma  w  rączkach
            Wielu  wrażeń,  mokrej  głowy
            W  poniedziałek  dyngusowy
            Życzę  jaja  święconego
            I  wszystkiego  najlepszego!

                             Wesołych  Świąt  Wielkanocnych
                                            życzy  Julka  z  rodzicami.

Wszystkim,  którzy  trafią  na  tę  stronę  przypadkiem,  lub  z  własnej  woli  -  życzę  podobnie,  a  właściwie ... identycznie.  Alko.

piątek, 6 kwietnia 2012

Wielki Piątek.

Wyznanie Szymona z Cyreny.

Nie z własnej woli dźwigałem Twój krzyż,
Panie.
Kazali.

Wracałem z pola do domu
Po ciężkiej pracy
I byłem zmęczony.

Gdy szedłem u podnóża Golgoty,
I Ciebie,
Padającego pod ciężarem krzyża
Chciałem ominąć.
- Nie lubię takiego widowiska -
Ale centurion chwycił mnie za ramię
I krzyknął:
"Ponieś ten krzyż!"

Cóż miałem robić?
Musiałem.
Kazali.

                 Roman   Brandstaetter.

wtorek, 3 kwietnia 2012

Idą Święta.

            To  widać,  słychać  i  czuć.  Widać  wyraźnie  wzmożony   ruch  w  marketach,  większych  i  mniejszych  sklepikach.  Słychać  dyskusje  o  wyższych  cenach  produktów  i  drożyźnie   jaj,  a  to  przecież  takie  "jajcarske"  święta.  Pod  tym  względem  jestem  szczęśliwa...bo  posiadam  umiejętność,  nie  pamiętania  cen,  więc  nie  wiem  kiedy  i  co  drożeje.   A  u  mnie?  a  u  mnie  czuć  już  było  dzisiaj  zapachy  świąteczne.  Drażniły  Kajtka  i  drażniły  mnie,  chociaż  z  zupełnie  innych  powodów.
             Idą  Święta,  a  wraz  z  nimi  napływają  kartki  świąteczne.  Jedna  wzruszyła  mnie  szczególnie,  życzenia  świąteczne  jak  życzenia  świąteczne,  równie  ważny  jest  dopisek :  "...a  wiesz,  że  często  wspominam  nasze  wspólne  Święta  i  Twoich  Rodziców?  Bardzo  dużo  nam  daliście,  miałyśmy  farta,  że  los  nas  zetknął."
             To  kartka  od  wychowanki  Domu  Dziecka,  którą  wraz  z  siostrą  moi  Rodzice  posłali  do  Komunii  Świętej.  Dziewczyny  spędzały  z  nami  Święta,  wyjeżdżały  wspólnie  na  wakacje.  Już   jako   studiujące  i  pracujące  przyjeżdżały  na  sobotę  i  niedzielę.  Dużo  młodsze  ode  mnie,  ale  to  żadna  przeszkoda,  traktowałam  je  jak  młodsze  siostry  i  odwrotnie.  Kontakty  utrzymujemy  do  dnia  dzisiejszego.
             Idą  Święta,  tylko  co  to  za  Święta  skoro  przy  stole  usiądą  dwie  osoby,  no  może  trzy.  Kasia  jedzie  do  Teściowej.  Wszyscy  mamy   zobowiązania  względem  rodziny  i  osób  spoza  rodziny,  starszych,  słabszych  i  samotnych.  Jeśli  nie  mamy  takich  zobowiązań,  to  cóż  warte  jest  nasze  życie?

poniedziałek, 2 kwietnia 2012

Prima aprilis.

        Pierwszego  kwietnia  było  wprawdzie  wczoraj,  a  więc  prima  aprilis  też  był  wczoraj,  ale   ja  kilka  zdań  postanowiłam  napisać  dzisiaj.  Jestem  niezwykle  wyczulona  na  różne  brednie  i  nie  jest  łatwo  mnie  " nabrać ",  tym  razem  niestety  poległam.
        Dość  wczesnym  popołudniem,  dzwoni  Kasia  i  podniesionym  głosem  mówi  : " mami,  przed  chwilą  dzwonił  Rysiek,  że  Julkę  ugryzł  osioł  i  jedzie z  nią  na  pogotowie. ( Ojciec  był  z  córką  w  kościele  na  dziecięcej  mszy   na  której  była  procesja  z  palmami   i  osiołkiem,  a  przeziębiona  matka  została  w  domu.)  Kasia :  Julka  ma  dostać  jakiś  zastrzyk,  nie  mam  pojęcia  jak  ona  do  tego  osła  podeszła  i  co  z  nim  wyprawiała ".
        W  pierwszej  chwili   wydało  mi  się  śmieszne,  jak  to  ugryzł  osioł?  Po  chwili  nie  było  mi  już  do  śmiechu  pogotowie,  zastrzyk !  Skóra  na  grzbiecie  mi  ścierpła,  nogi  ugięły,  serducho  przyspieszyło  i  gonitwa  myśli : zastrzyk  pewnie  p.wściekliźnie,  a  one  są  cholernie  bolesne,  pewnie  ma  ranę  i  gdzie  ta  rana,  kurcze  ale  kłopot.  Pomyślałam,  że  kłopot  będą  mieli  nie  tylko  oni,  ale  właściciel  osła  i  ksiądz.   Julka?  Ból  i  cierpienie.
         Zupełnie  nie  wiem  jak  w  tak  krótkiej  chwili  tyle  myśli  mogło  mi  przelecieć  przez  głową.  Taka roztrzęsiona  i  zdenerwowana  nagle  słyszę  w  słuchawce  :  prima  aprilis,  na  trzy  głosy  i  śmiech.
          Mnie  do  śmiechu  w  tym   momencie,  daleko  było.  No  i  tak  młodzi  zadworowali  sobie  z  matki,  babki  i  teściowej  przy  okazji  1- go  kwietnia.  Paskudy  jedne,  jeszcze  teraz  jak  pomyślę  o  ośle  i  Julce,  to  dławi  mnie  w  gardle.

niedziela, 1 kwietnia 2012

Pies.

           Już  pewnie  nigdy   nie  odkryję  wszystkich   tajemnic  Kajtka.  Myślę,  że  przynajmniej  trzy,  jednak  mi  się  udało.
           Według  mnie  zdarzyło  się  w  jego  psim  życiu  coś  dramatycznego.  Bardzo  reaguje  na  dźwięk  karetki  pogotowia,  kiedy  byłam  z  nim   na  pierwszym  spacerze,  słysząc  jej  dźwięk - zawył.  Pomyślałam  sobie,  że  pewnie  ktoś  "nauczył  go  śpiewać"  przy  wysokich  tonach.  Tym  bardziej,  że  nasz  pierwszy  jamnik,  też  "śpiewał"  jak  Kasia  grała  na  pianinie.  Jednak  Kajtek  nadal   reaguje  na  karetkę,  chociaż  już  nie  wyje.  Poza  tym  musiał   być  mocno  karcony,  bo  jak  tylko  coś  wg  pieska,  "nie  tak",  to  kuli   się, wywala  na  grzbiet  i ...posikuje.  Najbardziej  szokujące  zachowanie,  pozostawiony  " sam  sobie " - siada  w  kącie  i .... masturbuje  się.  Nie  jest  to  zwyczajne,  psie  mycie  wentylka,  ale  no  właśnie...fizyczne  pocieszenie.  Robi  to  coraz  rzadziej,  na  szczęście.  Może  pomaga  mu  solidna  dawka  pieszczot,  jaką  otrzymuje  każdego  poranka  na  "dzień  dobry".  Takiego  psiego  zachowania,  jeszcze  nigdy  nie  widziałam,  a  od  prawie  40  lat  mam  psy.
         Bardzo  lubię  psy.  Kocham  psy,  pod  jednym  warunkiem,  że  jest  to  jamnik.  Naturalnie  krótkowłosy,  bo  przy  mojej  obsesji  ładu,  harmonii  i  porządku,  sterczącą  sierść  szorstkowłosego  układałabym  na  żel,  a  z  długowłosym  latałabym  do  fryzjera.  Kocham  jamniki  chyba  na  zasadzie  podobieństwa:  oboje  jesteśmy  niskopienni,  oboje  jesteśmy  uparci  ale  kompromisowi   i  oboje  mamy  niezależne  charaktery.
         Kajtek  już  na  dobre  zadomowił  się,  w  końcu  dzisiaj  mija  pół  roku  odkąd  mieszkamy  pod  jednym  dachem.  Największym  miernikiem  psiej  ufności  jest  jego  sen,  na  grzbiecie  z  odsłoniętym  brzuszkiem.  Kajtek  sypia  tak  codziennie.