czwartek, 26 kwietnia 2012

Kulminacja.

           Wydawało  się,  że  wszystko  mam  przemyślane,  ale  pomimo  tego nie  mogłam  się  zdecydować:  prezenty  po  kolacji,  czy  po  śniadaniu?  Stało  się  tak,  że  po  śniadaniu.  Do  niczego  nie  spodziewających  się  byłego  i  przyszłych  Solenizantek,  wygłosiłam  "słowo  wstępne",  w  nim  m.in. - że  nie  potrafiłam  sobie  odmówić  przyjemności,  zrobienia  im  przyjemności -  miałam  przed  sobą,  wlepiających  we  mnie  oczy,  zaciekawionych  słuchaczy.  Mogę  zaryzykować,  że  widziałam  jak  Julka  strzygła  uszami,  bo  z   niej   niecnie,  zażartowałam  sobie.
             Zawsze  kiedy  do  mnie  przyjeżdżają,  w   okupowanym   przez  okres  ich  pobytu  pokoju,  czeka  na  Juleńkę  jakiś  drobiażdżek.  Tym  razem  niczego  nie  przygotowałam,  zważywszy  to,  że  miała  dostać  prezent.  Kasia,  potem  mi  powiedziała,  że  widziała  zaskoczenie  Julki,  z  powodu  braku  tegoż  drobiażdżku.  Źle  zrobiłam,  ale  trudno  już  się  nie  odstanie  to,  co  się  już  stało.
             Po  słowie  wstępnym  wręczyłam   Zięciowi  i  Kasi   jednakowo  zapakowane   prezenty -  szpady  jakieś  dostaliśmy?-zapytał  Zięć.  Nie,  nie  szpady - ja  mu  na  to  i  podaję  prezent  Juleńce,  w zwykłej  torbie  na  prezenty.  Zażartowałam  z  dziecka,  po  raz  drugi.  Wyciąga  Julka  z  tej  torby:  książkę,  jakieś  pudełeczko,  owoce  i  galaretkę  w  czekoladzie.  Zerka  na  prezenty  rodziców,  ale  rozpakowuje  pudełeczko,  wyciąga  z  niego  zegarek-budzik, który  po  włożeniu  baterii  i  nastawieniu  zmienia  kolory  i  gra,  ale  ciągle  zerka  na  prezenty  rodziców.  Babka  pokazuje  im,  jak  należy  złożyć  kijki,  potem  informuje  co  należy  zrobić  z  zegarkiem.  
             Kijki  złożone (zięć,  niestety -( mam  nadzieję,  że  jednak  nie )- spieprzył),  zegarek  poprawnie  nastawiony  zmienia  kolory  i  gra,  ale  dziecko  chyba  nie  do  końca  usatysfakcjonowane.  Wrzuciła  wszystko  do  torby  i  czyta  kartkę  z  życzeniami,  którą  dołączyłam  do  książki. Czuła  chyba  dysproporcję  pomiędzy  prezentami.  Myślę  sobie,  wystarczy  już  tego  poczucia  niesprawiedliwości - trzeba  wręczyć  "prawdziwny" prezent.  Nie  spodziewała  się  zupełnie,  że  coś  jeszcze  dostanie.  Zdębiała,  jak  wniosłam  do  pokoju  paczkę  zapakowaną  w  ciemnoróżowy  papier,  a  na  niej  siedem  bordowych  tulipanów.   Juleńko,  proszę  to  jeszcze  dla  Ciebie,  z  okazji  Twoich  siódmych  urodzin - dziecko  natychmiast  ożyło,  oko  błysnęło,  na  policzkach  pojawiły  się  wypieki.  Teraz  dopiero  poczuła  się  jak  Solenizantka.  Franca  jakaś  jestem,  nie  babka.
              Radość  była  ogromna,  szczęście  nie  do  opisania.  Naturalnie  zaraz   ojca  wyciągnęła  z  domu,  bo  jeździć  musiała   n a t y c h m i a s t.  Wrócili  po  30 - 40  min. w sam  raz  na  porę  picia  kawy.  Podpowiedziałam  Julce  żeby  zaprosiła  rodziców  i  babkę  na  kawę,  żeby  przeszła  ze  mną  do  kuchni,  a  rodziców  poprosiła  o  nie  wychodzenie  z  pokoju.  Wyciągnęłam  tort,  a  oczy  Julki  zrobiły  się  jak  talerzyki,  tort  owocowo - śmietankowy,   ciemnoróżowy  przybrany  motylkami,  kwiatkami  i  serduszkami.  Śliczny.  Położyłam  go  na  paterze  i  poprosiłam  żeby  zaniosła  do  pokoju.  Zaniosła  w  takim  stylu,  jakby  była  z  babką  w  konspiracji.  Oczy  Kaśki  i  Zięcia  osiągnęły  rozmiar  kół  młyńskich.
              Tort  był  nie  tylko  śliczny,  był  też  pyszny.  Zaskoczenie  było  totalne.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz