Wydawało się, że wszystko mam przemyślane, ale pomimo tego nie mogłam się zdecydować: prezenty po kolacji, czy po śniadaniu? Stało się tak, że po śniadaniu. Do niczego nie spodziewających się byłego i przyszłych Solenizantek, wygłosiłam "słowo wstępne", w nim m.in. - że nie potrafiłam sobie odmówić przyjemności, zrobienia im przyjemności - miałam przed sobą, wlepiających we mnie oczy, zaciekawionych słuchaczy. Mogę zaryzykować, że widziałam jak Julka strzygła uszami, bo z niej niecnie, zażartowałam sobie.
Zawsze kiedy do mnie przyjeżdżają, w okupowanym przez okres ich pobytu pokoju, czeka na Juleńkę jakiś drobiażdżek. Tym razem niczego nie przygotowałam, zważywszy to, że miała dostać prezent. Kasia, potem mi powiedziała, że widziała zaskoczenie Julki, z powodu braku tegoż drobiażdżku. Źle zrobiłam, ale trudno już się nie odstanie to, co się już stało.
Po słowie wstępnym wręczyłam Zięciowi i Kasi jednakowo zapakowane prezenty - szpady jakieś dostaliśmy?-zapytał Zięć. Nie, nie szpady - ja mu na to i podaję prezent Juleńce, w zwykłej torbie na prezenty. Zażartowałam z dziecka, po raz drugi. Wyciąga Julka z tej torby: książkę, jakieś pudełeczko, owoce i galaretkę w czekoladzie. Zerka na prezenty rodziców, ale rozpakowuje pudełeczko, wyciąga z niego zegarek-budzik, który po włożeniu baterii i nastawieniu zmienia kolory i gra, ale ciągle zerka na prezenty rodziców. Babka pokazuje im, jak należy złożyć kijki, potem informuje co należy zrobić z zegarkiem.
Kijki złożone (zięć, niestety -( mam nadzieję, że jednak nie )- spieprzył), zegarek poprawnie nastawiony zmienia kolory i gra, ale dziecko chyba nie do końca usatysfakcjonowane. Wrzuciła wszystko do torby i czyta kartkę z życzeniami, którą dołączyłam do książki. Czuła chyba dysproporcję pomiędzy prezentami. Myślę sobie, wystarczy już tego poczucia niesprawiedliwości - trzeba wręczyć "prawdziwny" prezent. Nie spodziewała się zupełnie, że coś jeszcze dostanie. Zdębiała, jak wniosłam do pokoju paczkę zapakowaną w ciemnoróżowy papier, a na niej siedem bordowych tulipanów. Juleńko, proszę to jeszcze dla Ciebie, z okazji Twoich siódmych urodzin - dziecko natychmiast ożyło, oko błysnęło, na policzkach pojawiły się wypieki. Teraz dopiero poczuła się jak Solenizantka. Franca jakaś jestem, nie babka.
Radość była ogromna, szczęście nie do opisania. Naturalnie zaraz ojca wyciągnęła z domu, bo jeździć musiała n a t y c h m i a s t. Wrócili po 30 - 40 min. w sam raz na porę picia kawy. Podpowiedziałam Julce żeby zaprosiła rodziców i babkę na kawę, żeby przeszła ze mną do kuchni, a rodziców poprosiła o nie wychodzenie z pokoju. Wyciągnęłam tort, a oczy Julki zrobiły się jak talerzyki, tort owocowo - śmietankowy, ciemnoróżowy przybrany motylkami, kwiatkami i serduszkami. Śliczny. Położyłam go na paterze i poprosiłam żeby zaniosła do pokoju. Zaniosła w takim stylu, jakby była z babką w konspiracji. Oczy Kaśki i Zięcia osiągnęły rozmiar kół młyńskich.
Tort był nie tylko śliczny, był też pyszny. Zaskoczenie było totalne.
Zawsze kiedy do mnie przyjeżdżają, w okupowanym przez okres ich pobytu pokoju, czeka na Juleńkę jakiś drobiażdżek. Tym razem niczego nie przygotowałam, zważywszy to, że miała dostać prezent. Kasia, potem mi powiedziała, że widziała zaskoczenie Julki, z powodu braku tegoż drobiażdżku. Źle zrobiłam, ale trudno już się nie odstanie to, co się już stało.
Po słowie wstępnym wręczyłam Zięciowi i Kasi jednakowo zapakowane prezenty - szpady jakieś dostaliśmy?-zapytał Zięć. Nie, nie szpady - ja mu na to i podaję prezent Juleńce, w zwykłej torbie na prezenty. Zażartowałam z dziecka, po raz drugi. Wyciąga Julka z tej torby: książkę, jakieś pudełeczko, owoce i galaretkę w czekoladzie. Zerka na prezenty rodziców, ale rozpakowuje pudełeczko, wyciąga z niego zegarek-budzik, który po włożeniu baterii i nastawieniu zmienia kolory i gra, ale ciągle zerka na prezenty rodziców. Babka pokazuje im, jak należy złożyć kijki, potem informuje co należy zrobić z zegarkiem.
Kijki złożone (zięć, niestety -( mam nadzieję, że jednak nie )- spieprzył), zegarek poprawnie nastawiony zmienia kolory i gra, ale dziecko chyba nie do końca usatysfakcjonowane. Wrzuciła wszystko do torby i czyta kartkę z życzeniami, którą dołączyłam do książki. Czuła chyba dysproporcję pomiędzy prezentami. Myślę sobie, wystarczy już tego poczucia niesprawiedliwości - trzeba wręczyć "prawdziwny" prezent. Nie spodziewała się zupełnie, że coś jeszcze dostanie. Zdębiała, jak wniosłam do pokoju paczkę zapakowaną w ciemnoróżowy papier, a na niej siedem bordowych tulipanów. Juleńko, proszę to jeszcze dla Ciebie, z okazji Twoich siódmych urodzin - dziecko natychmiast ożyło, oko błysnęło, na policzkach pojawiły się wypieki. Teraz dopiero poczuła się jak Solenizantka. Franca jakaś jestem, nie babka.
Radość była ogromna, szczęście nie do opisania. Naturalnie zaraz ojca wyciągnęła z domu, bo jeździć musiała n a t y c h m i a s t. Wrócili po 30 - 40 min. w sam raz na porę picia kawy. Podpowiedziałam Julce żeby zaprosiła rodziców i babkę na kawę, żeby przeszła ze mną do kuchni, a rodziców poprosiła o nie wychodzenie z pokoju. Wyciągnęłam tort, a oczy Julki zrobiły się jak talerzyki, tort owocowo - śmietankowy, ciemnoróżowy przybrany motylkami, kwiatkami i serduszkami. Śliczny. Położyłam go na paterze i poprosiłam żeby zaniosła do pokoju. Zaniosła w takim stylu, jakby była z babką w konspiracji. Oczy Kaśki i Zięcia osiągnęły rozmiar kół młyńskich.
Tort był nie tylko śliczny, był też pyszny. Zaskoczenie było totalne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz