Cały dzisiejszy dzień, nie poszedł zgodnie z planem. Co ja mówię, już noc była nie taka, spałam byle jak i wstałam zmęczona jak po wykopkach. Jeździłam na wykopki w czasach młodości, więc wiem co mówię. Nie, żebym jakąś leciwą staruszką była, broń Boże. Tylko, że wtedy jeszcze do 04.06.1989 roku, bardzo daleko było. No i wzięłam się z tym trudnym dniem za bary. Sama przed sobą pieścić się przecież nie będę a, że fotonów był ci dzisiaj u nas dostatek, ( bo dzień był słoneczny więc darmowa fototerapia zapewniona ), to i samopoczucie miało szansę się poprawić. Ciężko było bo ciągle "pod górkę". Tylko co z tego, że pod górkę, że ciężko kiedy w środę muszę być gotowa na przyjazd moich. Kiedy w lodówce światło, a w mieszkaniu?, też światło. Sprężyłam się i z samego rana zrobiłam duuże zakupy.
Przy takiej pogodzie chciało mi się też pobuszować w ogródku. Na rabatkach po deszczu gaj się zrobił, myślę ja sobie, ziemia taka mięciutka i przekwitnięte niezabudki trzeba usunąć, piękna robota mogłaby być. Wyszłam na balkon, spojrzałam na swoje hektary i cofnęłam się z powrotem. Nie dałam rady, ale ... ale to było podejście pierwsze. Pozwoliłam klapkom w mózgu przemeblować się i ... było podejście drugie. Tym razem skuteczne. Niezapominajki usunięte i zielepuch trochę również.
Pracowałam, a Kajtek na balkonie prosi i prosi żebym go wzięła do ogródka. Po schodkach sam zejść nie potrafi. Wzięłam chłopczyka, puściłam luzem i pracuję dalej. Kajtek biega, czegoś szuka, do pojnika dla ptaków podbiegł, krzaczki bukszpanu osikał, doniczki obwąchuje a ja pracuję. Kajtek nadal szuka, nagle szum , dziki pęd i szczek mojego pieska dobiegający gdzieś z osiedla. Co wyczaił i co pogonił nie mam pojęcia. Wrócił uspokojony i bardzo z siebie zadowolony, mój niskopienny pies myśliwski. Naturalnie, natychmiast dostał opieprz od pańci, za taką samowolkę. Nie wiem co z tego zrozumiał, ale kajał się i przepraszał . Rozwala mnie takim zachowaniem, mój kochany maluszek.